Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Co oni bedo z tymi piniędzami robić?

25-03-2020 21:34 | Autor: Maciej Petruczenko
Rząd rządzi, ale partia kieruje – mawiano za czasów PRL, gdy zamiast upoważnionego i kompetentnego urzędnika na jakieś rozmowy międzynarodowe wyjeżdżała „delegacja partyjno-państwowa” względnie „partyjno-rządowa”. W zaprzyjaźnionym kraju przeprowadzenie takich rozmów musiało się odbywać obowiązkowo w atmosferze „wzajemnej przyjaźni i zrozumienia”. Jeśli zdarzało się, że jakiś obdarzony od lat politycznym zaufaniem wysoki urzędnik nagle odchodził z posady – to wyłącznie „ze względów rodzinnych albo z uwagi na stan zdrowia”. A skoro już kompletnie zawalił powierzoną sobie robotę, to „Trybuna Ludu” informowała, iż ten niezastąpiony skądinąd dyrektor z zawodu – „przechodzi na inne odpowiedzialne stanowisko”. Tak wtedy odbywał się nomenklaturowy kontredans z bezkolizyjną wymianą stanowisk.

Było to w czasach po trosze już zapomnianych, w których jednak nie wszystko było złe. Na przykład – teatr, boks, szermierka, lekkoatletyka, czekolada Wedla (choć z nadrukiem: Zakłady 22 Lipca), Wódka Wyborowa, szybowce, araby z Janowa, dziewczyny z Warszawy, a nade wszystko kabaret. Dziś nie ma co powtarzać ogólnikowo za Lizą Minelli, „że życie kabaretem jest” i z takim samym brakiem konkretyzacji namawiać: „come to the cabaret”. Bo przecież chodzi o to, żeby albo przyjść do Sejmu, albo obejrzeć obrady tego gremium w telewizji. I już można po prostu boki zrywać. Niezależnie od formy występu.

Co do stand-up’u poza wszelkim trybem, z całą pewnością mistrzem nie jest – wbrew pozorom – Wojewódzki, tylko Nowogrodzki, który postanowił zaprezentować ostatnio nową wersję Kabaretu Starszych Panów, występując w pełnym wysublimowanych dowcipów monologu, ośmieszającym tych, którzy uważają, że takie głupstwo jak globalna pandemia koronawirusa może w jakimkolwiek stopniu przeszkodzić w przeprowadzeniu majowych wyborów prezydenckich. Posłom i senatorom, którzy go nie lubią, ów niezrównany standupper mógłby rzucić w twarz jak kiedyś Piłsudski: „wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić!”. I trzeba przyznać, że rzucony przez Nowogrodzkiego pomysł przynoszenia wyborcom urn do domu to wyjątkowo jajcarska inicjatywa, aczkolwiek jeszcze więksi dowcipnisie zapytują, czy w tych urnach mają być składane głosy, czy raczej prochy elektoratu. Co baczniejsi sędziowie politycznego meczu ostro gwiżdżą, zauważając, że Nowogrodzki mimowolnie znalazł się na spalonym.

Namawianie publiczności, by poszła w maju głosować, może w obecnych warunkach tak rozśmieszać jak równie zabawna anegdota z hitlerowskiego obozu koncentracyjnego, w którym esesman prosi więźniów, żeby wypełnili nieckę basenu kwasem solnym i spróbowali się w tym wykąpać. Na takie dictum zaś któryś z nich wykrzykuje w zachwycie: – Panie Obersturmführer, pan nas po prostu rozpuszcza!

Ponieważ Polska musi obecnie przypominać jeden wielki obóz koncentracyjny, w którym wszystko trzeba robić na komendę, a ewentualne nieposłuszeństwo grozi natychmiastowym rozstrzelaniem śmiercionośną grzywną, takie porównanie wydaje się nawet całkowicie uprawnione. Znajoma wskazuje mi wszakże pewną niespójność dowcipów partyjno-państwowego kabaretu Annno Domini 2020. Jakże bowiem brać udział w wyborczym spektaklu z udziałem wielomilionowej trupy aktorskiej, skoro dzisiejsze zbiórki dozwolone są co najwyżej w formule: odlicz do dwóch! Chyba że w tym szaleństwie jest metoda i słowo „trupy” należy przyjmować jako mianownik liczby mnogiej. W takim rozumieniu dowcip Nowogrodzkiego może wydać się tym przedniejszy i pozwala nareszcie zrozumieć, co znaczy zwrot „umrzeć ze śmiechu”.

Tymczasem na estradzie pokazują się kolejne talenty kabaretowe, wśród których objawił się nieoczekiwanie prezes Narodowego Banku Polskiego. On akurat przypomniał mi pewną wieśniaczkę ze Złotokłosu, której swego czasu zaproponowałem całkiem godziwą sumę, jeśliby ta dama zechciała sprzedać mi swoją nieruchomość. Babina aż zaniemówiła z wrażenia, usłyszawszy jaka to kwota, ale po krótkim namyśle jęknęła: – A dyć panocku, co ja bede z tymi piniędzami robić? Podobnie zarysował stan zasobów NBP pan prezes, który już jakiś czas temu udowodnił – że jak owa babina – też już nie wie, co zrobić z tym nadmiarem pieniędzy, więc pierwszym lepszym urzędniczkom bankowym zapewniał miesięczne wynagrodzenia po około 50 tys. złotych miesięcznie, a może nawet więcej. No bo gdzie jak gdzie, ale w banku centralnym forsy nie zabraknie. Prezes chyba nawet wspomniał, że w razie czego to się po prostu dodrukuje.

A już rozesłanie tych druków i dodruków chyba nie sprawi trudności. Dobrymi kanałami mogą być na przykład osiemnasta albo dziewiętnasta emerytura, zasłużone premie i odprawy dla wysoko postawionych urzędników, powiększenie budżetu komisji eksperta numer jeden w badaniu wypadków lotniczych Antoniego Macierewicza-Smoleńskiego, dosypywanie do kapelusza Ojcu Rydzykowi, któremu – mimo licznych składek – wciąż nie starcza na ratowanie Stoczni Gdańskiej.

Ale najlepszy numer, jaki w najbliższych dniach można wykręcić w partyjno-państwowym kabarecie „Sami swoi”, to byłaby próba natychmiastowego ściągnięcia wszystkich świadczeń od tych frajerów przedsiębiorców, tworzących dochód narodowy i pozwalających, by ich krwawicę przekazywano tym warstwom społeczeństwa, które – jak tatko Rydzyk – wolą wyciągać proszalną dłoń po kasę, wypracowaną przez innych. To będzie doprawdy pyszny żart – powiedzieć owym przedsiębiorcom „Bóg zapłać”, wiedząc, że to bynajmniej nie Bóg, tylko oni za te wszystkie wymagania zapłacą. No i powrócić do starego hasła „przodowników pracy” epoki PRL: czy się stoi, czy się leży, tysiąc złotych się należy!

Wróć