Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Co każdy wyborca wiedzieć powinien

04-07-2018 23:09 | Autor: Prof. dr hab. Lech Królikowski
Pomimo jasnych i precyzyjnych przepisów związanych z wyborami do samorządu terytorialnego, od kilku tygodni trwa nieformalna kampania wyborcza. Głównymi aktorami są w niej przedstawiciele dwóch największych partii politycznych, od lat na zmianę rządzących w naszym państwie.

Ostatnio do kampanii dołączył się dr Jan Śpiewak, a Jacek Wojciechowicz (były wiceprezydent u pani Gronkiewicz-Waltz), stara się być dostrzeżonym w palecie kandydatów. Nie ulega wątpliwości, że PiS i PO zmonopolizują scenę polityczną stolicy. W wyborach do rad dzielnic, do tej pary dołączą SLD i Kukiz-15, co sprawi, iż tzw. lokalne komitety wyborcze mają małe szanse na wprowadzenie do rad chociażby po jednym swoim przedstawicielu. W tym miejscu chcę przypomnieć, że w pierwszych wyborach samorządowych (1990 r.) kandydaci reprezentowali ówczesnych „postkomunistów” oraz Komitety Obywatelskie. W wyborach na naszym obszarze, czyli w ówczesnej dzielnicy-gminie Warszawa Mokotów, na 55 mandatów Komitety Obywatelskie zdobyły 45. Można powiedzieć, że wyłoniona w wyborach rada rzeczywiście reprezentowała mieszkańców Mokotowa, Ursynowa i Wilanowa.

W kolejnych wyborach (1994, 1998, 2002), kandydaci partii politycznych zdobyli praktycznie wszystkie mandaty, zarówno w dzielnicach, jak też w Radzie Warszawy. Przełomem, i to w skali całego miasta, były wybory w 2006 r., w których grupa mieszkańców Ursynowa wystawiła swoich kandydatów („Nasz Ursynów”), uzyskując duże poparcie wyborców. Jeszcze lepiej było w wyborach w 2010 r., w wyniku których władzę w dzielnicy przejęli radni lokalnego stowarzyszenia mieszkańców. Sukces „sąsiedzkiego” komitetu wyborczego w 2006 i 2010 roku sprawił, iż we wszystkich dzielnicach pojawiły się analogiczne komitety, które na kilka lat zdominowały rady dzielnic. Rada Warszawy pozostała jednak w dalszym ciągu „partyjna”.

Od 2005 r. w polskiej polityce obowiązuje zasada, w myśl której zwycięska partia bierze wszystko. Do tego czasu dominowała zasada „parytetów”, czyli zwycięska partia dzieliła się stanowiskami z innymi partiami proporcjonalnie do zdobytych przez nie głosów. Zasada przejmowania wszystkiego wymaga od zwycięzcy dysponowania liczną kadrą, zdolną obsadzić „zdobyte” stanowiska, nie tylko w rządzie, ale także we wszystkich podmiotach w taki czy inny sposób zależnych od zwycięzcy. Jedną z cech demokracji jest zasada, że raz jest się u władzy, a drugi raz jest się w opozycji. W tej sytuacji w partiach odchodzących od władzy pojawił się problem, jak „przechować” swoje kadry do czasu następnego zwycięstwa. Okazało się, że takim miejscem może być samorząd terytorialny. Zarobki wprawdzie nie takie, ale jakoś trzeba przetrwać. Jest to jedna z głównych przyczyn wielkiej presji aparatów głównych partii na lokowanie swoich „rezerw” kadrowych w samorządach terytorialnych. Jest to metoda na funkcjonowanie partii, a nie interes mieszkańców gminy czy dzielnicy.

W okresach, gdy dana partia jest u władzy, często wzmocnienie „wewnętrznych partyjnych więzi”, realizowane jest przez zatrudnianie swoich radnych na kierowniczych stanowiskach w spółkach skarbu państwa i wszelkich podmiotach od siebie zależnych. Perspektywa utraty przez takiego radnego kilku, kilkunastu, a niekiedy kilkudziesięciu tysięcy dodatkowych zarobków, wpływa na niego nadzwyczaj dyscyplinująco. Ci ludzie wykonują w radach posłusznie i z wielką starannością polecenia „centrali”. Polecenia te nie muszą oczywiście być zgodne z interesami mieszkańców i na tym, m. in. polega zło wypływające z upartyjnienia samorządów. W ostatnich tygodniach młodzieżówka PSL oraz działacze PO ujawnili wiele przypadków obsadzania partyjnych radnych na intratnych stanowiskach.

Ruszyła nawet „kampania wstydu” zorganizowana przez PO. Piszę o tych mechanizmach, albowiem wszystko wskazuje na to, iż w najbliższych wyborach samorządowych, partie polityczne zdominują nie tylko Radę Warszawy, ale także rady dzielnic. Miejmy więc w pamięci opisane mechanizmy, udając się do urn!

Na okres około 1950 r. przypada szczyt wielkiego powojennego wyżu demograficznego. Brakowało wówczas – i sukcesywnie w miarę dorastania – wszystkiego: najpierw miejsc w żłobkach, przedszkolach, szkołach, ale później także na uczelniach. Gdy ów „wielki powojenny wyż” osiągnął dorosłość, gigantycznym problemem stały się mieszkania i ich wyposażenie. W 1977 r. oddano do użytku pierwsze spółdzielcze mieszkania w megasypialni Ursynów-Natolin. Aby dostać takie mieszkanie, trzeba było mieć m. in. odpowiedni wkład na „książeczce mieszkaniowej”, a przede wszystkim odpowiedni staż w kolejce oczekujących. To wszystko sprawiło, że średni wiek zasiedlających wynosił w granicach 30 – 40 lat. Od tamtych czasów minęło kilka kolejnych dziesięcioleci. Na większości obszaru naszej dzielnicy średnia wieku jest bardzo wysoka. Osiedla w północnej części Ursynowa są zdominowane przez emerytów. Trzeba jasno powiedzieć, że wielki powojenny wyż demograficzny wszedł w wiek emerytalny. Dotyczy to prawie całego miasta z wyjątkiem najnowszych osiedli, gdzie dominują młodzi ludzie, głównie ci, którzy w ostatnich latach zamieszkali w Warszawie. Oni mają oczywiście inne potrzeby, które muszą być także dostrzeżone i rozwiązane przez samorządowe władze stolicy.

Jeżeli więc uświadomimy sobie, iż wielki powojenny wyż wszedł w wiek emerytalny, to powinniśmy spróbować pomyśleć o zaspokojeniu najróżniejszych potrzeb tej ogromnej części społeczeństwa stolicy. Potrzeby te są bardzo różne, od pomocy społecznej dla samotnych i niedołężnych, do różnych form kształcenia (np. Wolny Uniwersytet Ursynowa) do miejsc pracy dla sprawnych i chętnych. Pomiędzy tymi skrajnościami jest wiele potrzeb pośrednich. Na przykład w czasach, kiedy budowano główną część Ursynowa, obowiązywała zasada, iż budynki o wysokości do pięciu kondygnacji nie są wyposażane w windy (ze względów oszczędnościowych). Gdy mieszkańcy tych domów mieli po 30 – 40 lat, nie było problemu, ale przy 70 – 80 problem staje się nadzwyczaj istotny. Technologia produkcji i budowy dźwigów osobowych poczyniła w ostatnich latach ogromne postępy. Wzrosła niezawodność i standard, a jednocześnie obniżył się (relatywnie) koszt tego typu urządzeń.

Uważam, że nowe władze samorządowe stolicy i jej dzielnic powinny opracować ogólnomiejski program doposażenia budynków w dźwigi osobowe (same spółdzielnie nie są w stanie tego uczynić). To nie łaska, ale obowiązek względem starzejącego się społeczeństwa.

Innym przykładem z tej samej półki są miejskie ławki. W naszym mieście, oczywiście także na Ursynowie, jest niezmiernie mało ławek na ulicach, placach i skwerach. Na dodatek w ostatnich latach zapanowała moda na tzw. ławki warszawskie, czyli ławki bez oparć. Przeciwieństwem są zachowane gdzieniegdzie ławki przedwojenne oraz „komunistyczne” z oparciami, nazywane wiedeńskimi. Pamiętam protesty mieszkańców przeciwko ławkom, albowiem nieliczne, jakie istniały, były opanowane przez meneli. Na przykład na ul. Cynamonowej, na odcinku od Ciszewskiego do ul. I Gandhi (ok. 700 m) po jednej stronie ulicy są tylko 3 zdezelowane ławki. Nic więc dziwnego, że są często zajęte przez „element”. Gdyby ławek było znacznie więcej, zajęcie którejś przez nielubianych „gości” nie miałoby żadnego znaczenia.

Ważnym zagadnieniem dla nowego samorządu powinien być „smog”, który w istotny sposób wpływa na nasze zdrowie. Skalę tego zjawiska można poznać, np. zostawiając samochód na dwa-trzy tygodnie pod chmurką. Walka z tym zjawiskiem jest trudna, albowiem większość składników, szczególnie zimowego smogu, stanowią zanieczyszczenia z budynków ogrzewanych tradycyjnymi piecami oraz własnymi kotłowniami opalanymi węglem. Większość źródeł tego typu zanieczyszczeń znajduje się poza obszarem zwartej zabudowy miejskiej, gdzie budynki są w większości podłączone do miejskiej sieci ciepłowniczej. „Zimowy smog” napływa do miasta z zewnątrz słynnymi klinami nawietrzającymi, głównie z kierunku zachodniego (Piastów, Pruszków Ożarów itd.). W tej sytuacji wymiana pieców na ekologiczne tylko w naszym mieście nie ma większego sensu. Potrzebne jest współdziałanie wielu okolicznych samorządów, ale czy jest to możliwe?

Pozostaje natomiast kwestia zanieczyszczeń komunikacyjnych, na których rozwiązane – moim zdaniem – samorząd ma znacznie mniejszy wpływ. Trzeba jednak przyznać, iż w zakresie transportu zbiorowego Miasto zrobiło bardzo dużo. Autobusy hybrydowe, czy wręcz elektryczne nie są już rzadkością, ale należy zauważyć, iż ich cena oraz konieczność doładowywania akumulatorów na pętlach, znacznie zwiększają koszt ekologicznej komunikacji autobusowej. Doładowywanie akumulatorów powoduje np., że na danej linii musi być więcej autobusów, bo część jest właśnie w trakcie doładowywania, a więc unieruchomiona na pętli. Ten fakt w istotny sposób podnosi koszt obsługi danej linii.

Dla nas – mieszkańców Ursynowa, bardzo istotną kwestią są losy lotniska Okęcie. Lecące nisko nad naszą dzielnicą samoloty są uciążliwe (były liczne protesty), ale wyprowadzenie portu lotniczego do Baranowa (spod ratusza na Ursynowie do siedziby władz gminy Baranów jest 55 kilometrów), będzie dla nas znacznie bardziej uciążliwe. Zważywszy że mieszkańcy naszej dzielnicy należą w znacznym procencie do tzw. klasy średniej, a więc dobrze wykształconej i stosunkowo zasobnej, należy przyjąć, że często podróżują korzystając z lotniska Okęcie. Obecnie dojazd, nawet autobusem, z Ursynowa na lotnisko, to tylko kilkanaście minut. Do Baranowa, nawet przy najlepszej komunikacji, czas ten wielokrotnie się wydłuży. Uważam, iż w naszym wspólnym interesie jest, aby lotnisko pasażerskie na Okęciu istniało możliwie najdłużej (najlepiej – zawsze) oraz aby – jak w jednym z wywiadów zapowiedział to minister Mikołaj Wild – lotnisko to nie zostało przekształcone (po wybudowaniu i uruchomieniu Baranowa) w lotnisko wojskowe. Hałas byłby znacznie większy, pojawiłoby się istotne zagrożenie dla mieszkańców w przypadku konfliktu zbrojnego, a dolegliwości z dojazdem do Baranowa byłyby wręcz ogromne. Idąc w listopadzie (najprawdopodobniej) do urn wyborczych, powinniśmy także ten aspekt mieć w pamięci.

Wróć