Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Były wzory religijnego szaleństwa w Ameryce...

16-12-2020 22:35 | Autor: Tadeusz Porębski
Niedawno minęła kolejna rocznica zbiorowego samobójstwa, największego w całej historii USA. W dniu 18 listopada 1978 r. prawie tysiąc członków sekty Świątynia Ludu, uzależnionych od guru Jima Jonesa i narkotyków, odebrało sobie życie w osadzie Jonestown na Gujanie. W pierwszej kolejności uśmiercono dzieci.

Kim był Jim Jones, który stworzył stworzył w USA komunę bezkrytycznie mu oddanych wyznawców? Urodził się w 1931 r. w miasteczku Lynn w stanie Indiana. Był synem weterana I wojny światowej, alkoholika, rasisty i członka Ku-Klux-Klanu. Ojciec od dziecka stosował wobec niego przemoc fizyczną, co musiało negatywnie wpłynąć na psychikę chłopca. Jim był zdolny, uczył się bardzo dobrze, ale z roku na rok stawał się coraz większym dziwakiem, ogarniętym obsesyjnymi myślami o Bogu, śmierci i nadchodzącej apokalipsie.Od wczesnej młodości przejawiał także zdolności przywódcze i wyjątkowy talent do manipulowania ludźmi oraz ich emocjami. Stosował jedną z najpopularniejszych technik manipulacji. Zasada jej działania opiera się na przekonaniu ludzi, że dane zachowanie jest słuszne o tyle, o ile inni postępują w taki sam sposób. Dzisiaj nazywa się to „odruchem stadnym”. Już w wieku 25 lat miał grono wyznawców uważających go za wysłannika Boga. W 1956 roku założył w Indianapolis własny kościół, znany jako Świątynia Ludu Kościoła Pełnej Ewangelii, którego członkami byli zarówno biali, jak i Afroamerykanie. Dziewięć lat później systematycznie rozrastające się zgromadzenie przeniosło się do Redwood Valley w stanie Kalifornia.

Od początku działalności Jima Jonesa w roli kaznodziei jego kazania miały zabarwienie polityczne. Był zaciekłym wrogiem kapitalizmu, tworząc wokół siebie wizję idealnego miejsca, gdzie wszyscy są równi i stanowią jedną wielką komunę. Takie poglądy przysparzały mu wiernych wyznawców. Towarzyszące każdemu kazaniu Jonesa pokazy cudownych uzdrowień i „Czytanie w myślach" przyciągały tysiące ludzi różnych ras i klas, od bezdomnych, mieszkańców ubogich dzielnic, poprzez klepiące biedę samotne matki i sfrustrowanych młodych ludzi z klasy średniej, po biznesmenów poszukujących odmiany życia. Ludzie ci porzucali swoje domy, dotychczasowe zajęcia i przenosili się do gospodarstwa rolniczego w Ukiah w Kalifornii. Tam zabierano im paszporty, pozbawiano majątków i pieniędzy – o ile je posiadali – i kierowano do ciężkiej fizycznej pracy na rzecz wspólnoty. W Kalifornii "Świątynia Ludu" przeżywała rozkwit. W szczytowym momencie miała ponad 30 tys. wyznawców i dwa oddziały, w Los Angeles i San Francisco. W stosunku do posiadającej status kościoła organizacji fiskus i inne agencje federalne miały mocno ograniczone możliwości kontroli, więc sekta mogła się bez przeszkód rozrastać.

Jednak w 1974 r. kilkoro wiernych podstępem opuściło zgromadzenie i poinformowało media o praktykach stosowanych przez Jima Jonesa wobec swoich poddanych. Do prasy przeciekały informacje, jakoby uzależniony od seksu i narkotyków wielebny popadał w obłęd. Opętany wizją końca świata miał siłą pozbawiać wiernych majątku, stosować przemoc fizyczną i psychiczną, wykorzystywać seksualnie kobiety, a nawet dzieci i zmuszać wyznawców do niewolniczej pracy. FBI, DEA i skarbówka zaczęły bacznie przyglądać się funkcjonowaniu sekty. To powodowało, że guru stał się chorobliwie podejrzliwy. W jego kazaniach Boga zastąpiła wizja stworzenia wspaniałego, rajskiego społeczeństwa. Kiedy władze federalne zaczęły mocno dobierać mu się do skóry, Jones zakupił od rządu biednej socjalistycznej Gujany 1200 ha dżungli przy granicy z Wenezuelą i wybudował odcięte od świata miasteczko – kolonię, które nazwał Jonestown. Zamieszkało w nim ponad tysiąc jego najwierniejszych wyznawców. Proponował tamtejszym decydentom usługi seksualne swoich wielu kochanek, więc udało mu się skorumpować lokalne władze, dzięki czemu mógł sprowadzać do Jonestown broń, narkotyki i różne inne nielegalne towary.

Tymczasem w USA media pod naciskiem rodzin członków sekty coraz mocniej biły na alarm. Poddani Jonesa faktycznie żyli w ciągłym terrorze, guru nie pozwalał im opuszczać kolonii i kontaktować się z bliskimi. Jednocześnie za pomocą rozsyłanych pocztą prospektów werbował nowych wyznawców. Uzależnieni od niego i narkotyków, otumanieni wierni uwierzyli, że rząd USA i cały cywilizowany świat wydały im wojnę, dążąc do całkowitej likwidacji "Świątyni Ludu". Obłąkany guru intuicynie czuł, że zbliża się jego koniec i rozpoczął przygotowania do "rewolucyjnego samobójstwa", jak sam określił ten akt wyjątkowego barbarzyństwa. Uzbrojonej w automatyczne karabiny ochronie osobistej nakazał zakup 10 kg cyjanku potasu, który został wymieszany z sokiem czyniąc coś w rodzaju oranżady. Jim Jones zwołał spotkanie wspólnoty i zakomunikował, że nadszedł czas końca "Świątyni Ludu". Trzy kwadranse ostatniego kazania i początkowa faza masowego samobójstwa zostały nagrane na taśmie magnetofonowej, co daje wiedzę o ostatnich chwilach życia członków wspólnoty. Słychać płacz dzieci, które zostały zgładzone w pierwszej kolejności, oraz nieśmiałe protesty niektórych wiernych, szybko spacyfikowane przez pozostałych członków sekty. Ludzie karnie ustawiali się w kolejkach po "oranżadę" z dodatkiem cyjanku potasu, odchodzili na bok, wypijali napój i prawie natychmiast umierali w strasznych męczarniach. Część ofiar została zastrzelona, kilku osobom udało się zbiec. Jones został znaleziony z kulą w głowie.

Przybyłe wkrótce do Jonestown oddziały armii Gujany, a potem personelu medycznego, dowiezionego na miejsce samolotami z USA, doliczyły się 909 ciał.

Przeżyło tylko 87 osób, około 40 z nich żyje do dzisiaj. Do dnia ataku na WTC w 2001 roku dramat w Jonestown i śmierć blisko tysiąca amerykańskich obywateli określane były jako najtragiczniejsza katastrofa w dziejach Stanów Zjednoczonych. Co spowodowało samozagładę blisko tysiąca osób? Jakie procesy zachodziły w psychice Jima Jonesa, że z filantropa niosącego ludziom pomoc stał się potworem winnym śmierci niewinnych?

Należy tu zaznaczyć, że początki działalności przyszłego guru czyniły z niego prawdziwego anioła. Z funduszy przekazywanych przez wiernych budował domy spokojnej starości, sierocińce i socjalne stołówki. Organizował darmowe badania lekarskie i założył fundusz wspierający rodziny poległych na służbie policjantów. Miał do dyspozycji tylu wyznawców, że mógł wpływać na wyniki wyborów. W 1975 roku popierany przez niego George Moscone został burmistrzem San Francisco, Timothy`ego Stoena, głównego prawnika "Świątyni Ludu", wybrano na prokuratora okręgowego, a sam Jim Jones otrzymał stanowisko szefa Urzędu Gospodarki Mieszkaniowej.

Ludzie lgnęli do charyzmatycznego szaleńca, wierząc, że wyzwoli ich od konsumpcjonizmu, podziałów społecznych i współczesnego świata, w którym czuli się zagubieni i odrzuceni. Ludzka psychika jest niezbadana i naprawdę trudno pojąć, jak można dobrowolnie godzić się na nieustanny terror psychiczny, kary cielesne, wykorzystywanie seksualne, wieloletnią izolację od bliskich i niewolniczą pracę. Mówi się, że sekta działa jak czarna dziura, która niezauważalnie, ale systematycznie wysysa racjonalizm i wolną wolę. Jones był wybitnie uzdolnionym manipulatorem, który – jak rzadko kto – potrafił gmerać w ludzkiej psychice. Praktykowany przez niego psychologiczny mechanizm konsekwencji wyzwalał w ludziach coraz większe ustępstwa. Omamieni przez szarlatana uwierzyli, że żyją w jedyny właściwy sposób i nie ma dla nich innego świata.

Czy mamy w Polsce sekty? Jeżeli już, to z pewnością nie są tak niebezpieczne jak "Świątynia Ludu", ale przykładów manipulowania ludzką psychiką i emocjami jest wiele. Mówi prof. Ireneusz Krzemiński, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego:

"Analizowałem przez miesiąc audycje Radia Maryja. Zobaczyłem, że zbudowało nową tożsamość społeczną, czyli słuchaczy tej rozgłośni. Nie wszyscy słuchający tego radia należą do tej grupy, ale jest tylu, by mówić, że tworzą rodzaj sekty. Dla nich o. Tadeusz Rydzyk to ciąg dalszy Pana Jezusa". W podobnym tonie wypowiedział się także Lech Wałęsa, co by nie mówić – noblista: Środowisko Radia Maryja to sekta, z którą nie chcę mieć nic do czynienia".

Trudno zarzucać wprost obywatelowi Tadeuszowi Rydzykowi sekciarstwo, ale nie sposób zaprzeczyć, że ten prosty zakonnik sprawuje „rząd dusz”, czyli ma istotny wpływ na myśli, uczucia, wyobraźnię, postawy i zachowania tysięcy swoich wiernych wyznawców, którzy w razie potrzeby skoczyliby za nim w ogień. Tylko czy państwo polskie musi do tego wszystkiego dopłacać?

Fot. wikipedia

 

Wróć