Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Byłem jak murzyn z Togo, bo bili mnie srogo...

02-12-2020 20:09 | Autor: Tadeusz Porębski
Był piątek 8 marca 1968 r. i tradycyjnie przygotowywałem się do weekendowych atrakcji, jak m.in. degustacja z kolegami wina marki „Wino”. Cotygodniowe libacje odbywały się na zwalonych balach drzew w Parku Łazienkowskim, od strony ulicy Podchorążych. Potem szło się „w miasto”. Słodkie, owocowe, białe – zwane potocznie „alpagą” – kosztowało naonczas 17 złotych i mimo niskiej ceny mocno biło w dekiel. Nazajutrz jeszcze bardziej. W kolejnych latach podnoszono cenę regularnie o 2 zł – 19, 21, 23, a potem już nie pamiętam. Każdy łyk winka przeplatany był sztachnięciem się papierosem marki „Sport”, bez filtra. Był Dzień Kobiet, więc około południa poleciałem do kwiaciarni, by kupić matce wiązankę na tę okoliczność. Na rogu Stępińskiej i Nowotarskiej spotkałem grupę mocno dyskutujących koleżków z liceum nr 34 im. Gen. Karola Świerczewskiego „Waltera”, gdzie pobierałem nauki. Po 1989 r. zmieniono patrona tej szkoły – z komucha i nałogowego alkoholika na słynnego hiszpańskiego pisarza Miguela de Cervantesa.

Usłyszałem krótki komunikat: „Pod uniwerkiem studenci leją się z milicją, podobno jatka”. Wychowani na Czerniakowie, w krainie bójek, nie mogliśmy odpuścić takiej okazji. Jako młodzieńcy szybcy w nogach liczyliśmy, że możemy poganiać się z powszechnie znienawidzonymi „psami”. Nie minęła godzina, jak jechaliśmy autobusem w kierunku Uniwersytetu Warszawskiego. Już na pl. Trzech Krzyży widać było, że dzieje się coś niezwykłego. Pełno zomowców, radiowozy i armatki wodne nie zwiastowały niczego dobrego. Wjazd w Nowy Świat został zablokowany. Przedarliśmy się podwórkami od strony Smolnej i Ordynackiej, by w końcu dotrzeć w okolice pomnika Kopernika. Było nas trzech. Kilkaset metrów od nas w kierunku UW faktycznie toczyły się walki. Nagle zaczęły podjeżdżać autokary z napisem "Wycieczka", z których wysypywali się cywile z pałami w dłoniach. To, co się później wydarzyło, mogę śmiało określić słowem pandemonium.

Bili każdego, kto im podszedł pod rękę – także zupełnie przypadkowych ludzi. Zobaczyłem, że część atakowanych chroni się w kościele św. Krzyża. Ruszyłem w tamtym kierunku, ale dwóch cywilów w charakterystycznych wysokich czapkach ze sztucznego misia i jeden w mundurze Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej (ORMO) dopadło mnie przed schodami do świątyni. Nie patrzyli gdzie biją, upadłem i chroniłem głowę, a oni mnie tłukli i kopali. Bardzo bolało, stąd moje przypuszczenie, że "robotniczy aktyw" wyposażono nie w tradycyjne gumowe pałki, lecz w pały sporządzone z grubego kabla oblanego twardą gumą. Straszne narzędzie do zadawania tortur. Potem zaciągnęli mnie do milicyjnej „Nysy” i zawieźli do komisariatu na ul. Wilczą. Tam przesłuchanie, lanie i na „dołek” – przesłuchanie, lanie i na „dołek”. W końcu chyba przekonali się, że żaden ze mnie dysydent czy wichrzyciel i wypuścili na wolność. Jak w sobotę wieczorem wróciłem do domu, matka powiedziała, że wyglądam niczym murzyn z Togo. Pamiętam to określenie do dnia dzisiejszego.

W 1989 r. Polska Rzeczpospolita Ludowa, Służba Bezpieczeństwa, Milicja Obywatelska i ORMO znalazły się wreszcie na śmietniku historii. Nadeszły wolność i demokracja, więc w najczarniejszych koszmarach nie śniło mi się, że kiedykolwiek jeszcze doświadczę sytuacji, iż tajniacy z pałami w dłoniach będą nimi bić swoich pokojowo demonstrujących rodaków. Kiedy obejrzałem w telewizji, jak policja obchodzi się z młodzieżą, która w ogóle nie dążyła do konfrontacji, prawie pękło mi serce. Jak to tak – z pałami i gazem na bezbronnych ludzi, których jedynym grzechem jest to, że nie podobają się im autokratyczne rządy Jarosława I Niskiego oraz ścisły sojusz tronu z ołtarzem? Przecież demonstranci nie mieli w dłoniach żadnych narzędzi, ani ostrych, ani tępych, ani tępokrawędzistych. Mieli tylko transparenty. A tajniak wyciąga pałę i wali nią bezbronnych nastolatków, by potem psiknąć im w oczy gazem pieprzowym. Tak wygląda jesienią roku 2020 demokracja w Polsce, kraju zrzeszonym w Unii Europejskiej, który 31 lat temu wyzwolił się z pęt komunizmu i umknął spod pał ZOMO.

W tych dniach stało się coś, co do decydentów rządzących naszym krajem jeszcze nie dotarło. Oni już przegrali. Skąd pewność? Z niebywale trafnej wypowiedzi prof. Andrzeja Friszke w kontekście wydarzeń marcowych, popartej faktami: „Pokolenie Marca '68 przeszło przez konfrontację z władzą, niejednokrotnie przez więzienie czy areszt. W związku z tym zawsze już było przeciwko tej władzy”. Dzisiejsza młodzież, która nigdy jeszcze nie była pałowana i po raz pierwszy posmakowała przemocy ze strony władzy, nigdy jej tego nie zapomni. Języczkiem u wagi będą kobiety, którym chce się odebrać prawo do samostanowienia i cofnąć do czasów średniowiecza. One też nie zapomną ewidentnego gwałtu, którego władza usiłowała na nich dokonać. I na końcu moje pokolenie. My, ludzie, którzy przeżyli „ucinanie rąk podnoszonych na władzę”, rządy ciemniaków, towarzyszy Szmaciaków, stan wojenny i stojące ponad prawem bezpiekę oraz Milicję Obywatelską, mogące robić z obywatelem co tylko zechciały, nie pozwolimy na powtórkę z dawnych lat.

Skojarzenia z ponurymi czasami komuny nasuwa nie tylko pałowanie przez agresywnych tajniaków naszej młodzieży i naszych kobiet. W dniu 28 listopada doszło do wkroczenia na teren Politechniki Warszawskiej grupy policjantów, choć Konstytucja RP gwarantuje uczelniom wyższym autonomię na zasadach określonych w ustawie „Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce”. Zapisy tej ustawy mówią, że służby państwowe odpowiedzialne za utrzymanie porządku publicznego i bezpieczeństwa wewnętrznego mogą wkroczyć na teren uczelni wyłącznie na wezwanie rektora, w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia bądź zdrowia ludzkiego czy też klęski żywiołowej. Zdaniem członków Senatu uczelni, nie zachodziła żadna z tych okoliczności, co oznacza, że incydent miał charakter nieuprawnionego wtargnięcia. Powyższe wydarzenia to jasny sygnał, że Polska stanęła na progu dyktatury. Poeta napisał, że prawdziwym patriotą jest ten, kto nie zawaha się bronić ojczyzny przed własnym rządem. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że taki czas właśnie nadszedł.

Tezę tę w dużej mierze potwierdza tegoroczny ranking wolności prasy, sporządzony przez „Reporterów bez Granic”, międzynarodową organizację pozarządową, monitorującą wolność mediów na całym świecie. Polskę umieszczono w nim dopiero na 62. pozycji, o trzy niżej niż przed rokiem. W komentarzu zwrócono uwagę, że „podejmowane przez obecny rząd próby kontroli systemu wymiaru sprawiedliwości zaczynają mieć wpływ na wolność wypowiedzi w niezależnych mediach”. Polska notuje spadek od kilku lat. W tym roku znaleźliśmy się za takimi "demokracjami" jak Burkina Faso, Botswana, Niger, Madagaskar, Tonga czy Senegal. To kolejny sygnał, że z praworządnością w naszym kraju nie jest różowo. Nie dziwmy się więc, że UE chce wprowadzić mechanizm uzależniający przekazywanie unijnych środków od przestrzegania praworządności w krajach Wspólnoty. Aż 25 państw członkowskim poparło taki mechanizm, sprzeciwiają się zaś jedynie Warszawa i Budapeszt. Węgrów rozumiem, od lat mają bowiem problem z korupcją na najwyższym szczeblu władzy, więc boją się, że Bruksela będzie im patrzeć na ręce i nie pozwoli dalej kraść. Ale Polska? Wszak jesteśmy w 100 proc. krajem praworządnym, jak wielokrotnie zapewniał premier Mateusz Morawiecki, więc nie powinniśmy obawiać się żadnych kontrolnych mechanizmów.

Na koniec słowo do pani Marty Lempart, liderki Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Popieram ten strajk w całej rozciągłości, ale od pani Lempart publicznie się odcinam. Jest agresywna, wulgarna i nie panuje nad własnymi emocjami, czym mocno osłabia nie tylko własną pozycję, ale całego pospolitego ruszenia. Wyróżnikami przywódcy nie mogą być rynsztokowy język i agresja, takie cechy znajdujemy jedynie u przywódców ulicznych gangów. Natomiast przywódca skupiający wokół siebie miliony powinien wyróżniać się charyzmą i nienaganną, niewzruszoną postawą, przede wszystkim wobec przeciwnika. Najlepszym przykładem jest Lech Wałęsa, prosty robotnik, który w trakcie strajków, a potem negocjacji z komunistami nie obrzucał ich wulgaryzmami, a mimo to zdołał wynegocjować korzystne porozumienia oraz zarejestrowanie w sądzie NSZZ "Solidarność". Podobne podejście do wroga prezentowali Jacek Kuroń, Karol Modzelewski i Bronisław Geremek, choć wróg wtrącił ich do więzienia na wiele lat.

Pani Lempart nie ma szans, by podobnie jak Wałęsa i jego otoczenie bezkrwawo obalić władzę. Z moich obserwacji wynika, że jest ona bardziej ulicznym harcownikiem, niż pełną charyzmy liderką ogólnopolskiego ruchu społecznego. I oby nie skończyła w politycznym i społecznym niebycie – jak Mateusz Kijowski, lider Komitetu Obrony Demokracji (KOD), który walczył o wolność naszą i waszą, ale nie płacił alimentów i kombinował z fakturami. W efekcie wylądował w sądzie, a o ruchu społecznych KOD niewielu dziś pamięta. Osobiście czekam na pojawienie się człowieka z charyzmą, prawdziwego wizjonera, który zintegruje dramatycznie podzielonych Polaków i we właściwym czasie zamieszka w Pałacu Prezydenckim, otoczony powszechnym szacunkiem i zaufaniem. Niestety, na razie horyzont jest pusty.

Wróć