Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Biurokracji postęp techniczny się nie ima

11-05-2016 22:13 | Autor: Maciej Petruczenko
Ni stąd, nie zowąd wydział wykonywania orzeczeń Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa nadesłał mi wezwanie do zapłaty grzywny oraz należności sądowych. Mimo przeprowadzenia błyskawicznego rachunku sumienia, jakoś nie mogłem sobie przypomnieć wykroczenia lub przestępstwa, za które należałoby mnie ukarać – tym bardziej, że jakiś przewód sądowy odbył się całkowicie bez mojej wiedzy.

Okazało się otóż, że chodziło o nieporozumienie na jednej z ursynowskich stacji benzynowych, na której miałem zapłacić tylko za gazety, a nie uiścić za paliwo. Czy je rzeczywiście zatankowałem, nie mam pojęcia, bo często się zdarza, że jako stały klient podjeżdżam tam pod dystrybutor, który okazuje się nieczynny. Wtedy pozostaje nagranie z kamery, zaświadczające, że pod dystrybutorem stanąłem – co do tego nie ma wątpliwości. Nie zawsze jednak tankowałem w takiej sytuacji – z uwagi na okresowe zablokowanie dystrybutora.

Okazało się, że w jednym wypadku stacja stwierdziła, iż odjechałem bez uiszczenia opłaty za benzynę. Zawezwany w tej sprawie przez policję na wszelki wypadek opłatę na stacji wniosłem ku obopólnemu zadowoleniu, pewny, że nie targując się o stosunkowo drobną kwotę, będę miał święty spokój. A tu masz babo placek! Okazuje się, że bez jakiegokolwiek powiadomienia mnie ursynowski komisariat policji wystąpił do sądu o ukaranie przestępcy Macieja P., przy czym ani policja, ani sąd nie dały mi szans na obronę, bo żadne zawiadomienie o tak ważnym procesie nigdy do mnie nie dotarło. Nie otrzymałem również powiadomienia o wyroku, nakazującym mi zapłacenie 200 złotych grzywny. Dopiero owo wezwanie do zapłaty trafiło do moich rąk, więc żeby wreszcie zamknąć sprawę – niezależnie od tego czy czuję się winny, czy niewinny – po opłaceniu wspomnianego kosztu paliwa zapłacę i grzywnę. Nie warto akurat spierać się o drobiazgi na takim poziomie finansowym, warto natomiast zastanowić się nad sprawnością komunikowania się z obywatelem przez tak ważne instytucje jak policja i sąd. Ponieważ do incydentu doszło w roku ubiegłym, mogę przypuszczać, że sądowym listonoszem była doprowadzająca ludzi do rozpaczy spółka Inpost, z której usług – o ile wiem – instancje wymiaru sprawiedliwości dopiero niedawno zrezygnowały. Nie zmienia to jednak istoty rzeczy, bo wydaje się cokolwiek przerażające, że w dzisiejszych czasach, gdy istnieje tyle środków porozumienia społecznego, obywatel, który się przed nikim nie ukrywa, staje się nagle całkowicie wyautowany z postępowania sądowego, które właśnie jego dotyczy.

Co więcej, przesłuchanie na okoliczność obrabowania przeze mnie mojej ulubionej stacji benzynowej przeprowadził ze mną posterunkowy z podwarszawskiej wsi, w której mieszkam, oskarżycielem zaś okazał się komisariat z Ursynowa. Czy rzeczywiście nie sposób było mnie zawiadomić, że idę pod sąd? Poza wszystkim, nie szkoda było czasu i papieru na dość skomplikowane i rozległe postępowanie w sprawie, która po dojściu do mojej świadomości została przeze mnie natychmiast załatwiona?

W o wiele poważniejszych kwestiach dochodzi – jak wiadomo – do nie tyle nieporozumień, ile zamierzonych wyłudzeń, dokonywanych przez działających w majestacie prawa komorników, rabujących po prostu majątek ludzi, którzy z przypisywanymi im długami nie mają nic wspólnego. Bo panu komornikowi, a wcześniej panu sędziemu nie chciało się sprawdzić chociażby PESELU i w ogóle tożsamości rzeczywistego dłużnika. Niejednokrotnie też, firmy świadczące usługi telewizyjne i telefoniczne, nasyłają na swoją klientelę egzekutorów należności, których nie obchodzi to, że długu, którego dochodzą, w ogóle nie ma, tylko jakiejś pańci w dziale księgowości coś się musiało pomylić. Zdesperowany klient obija się o mur automatycznej centrali informacyjnej, pozostając bezsilny. Podobnie bywa niekiedy nawet z bankami. W jednym z nich zamówiłem swego czasu dwie karty kredytowe, z których jedna nigdy do mnie nie dotarła i nie dotarł również PIN do niej. Pomimo tego bank już od momentu podpisania umowy zaczął naliczać stosowane opłaty. Wyjaśnienie skandalu zajęło mi bodaj sześć lat. W międzyczasie przynajmniej raz zostałem upewniony o wygaszeniu owej imaginowanej karty, lecz na wszelki wypadek wniosłem okresowe opłaty, żeby nie zawracać sobie głowy duperelami. Jakież było moje zdziwienie, gdy trzy lata później bank przysłał mi groźne ostrzeżenie, iż wobec uporczywego i w dodatku długoletniego uchylania się od tych opłat zerwie ze mną umowę jako klientem. I wtedy ja im zaświeciłem w oczy prostym argumentem: wysyłacie swoje karty kredytowe listem zwykłym, a nie poleconym. Gdzie więc macie moje potwierdzenie odbioru karty, z której w dodatku nigdy nie skorzystałem? Powołałem się jeszcze na to, żem dziennikarz i że ich niecne praktyki opiszę w gazecie. Dopiero wtedy jakiś ważny dyrektor uprzejmie mnie przeprosił i nawet kazał, by zwrócono mi kilkaset złotych nienależnej opłaty.

No cóż, parę dni temu, słyszałem w audycji radiowej, jak na biurokratyczny mur w podobnych sprawach skarżyła się pewna szeroko znana sędzia. A więc utrudnianie możliwości nawiązania kontaktu dotyczy również prominentnych pracowników wymiaru sprawiedliwości. Szkoda tylko, że wielu z nich – wespół w zespół z ważnymi urzędnikami, jak również policjantami – potrafi utrudnić, a nawet uniemożliwić dojście do prawdy w nader istotnych kwestiach majątkowych, w których nie chodzi o 50 złotych, tylko o 50 milionów złociszów. Przekonujemy się o tym, pisząc o perypetiach wokół nieruchomości przy ul. Narbutta 60. W tej jednej sprawie na pewno jednak nie ustąpimy pola. Tym bardziej, że – jak słychać– wiatr historii już zdmuchnął ze stanowisk prokuratorów, których zdaniem, najlepsze wyjście w dochodzeniu do źródła przestępstwa to – dochodzenie umorzyć.

Wróć