Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Będem w senatorium...

11-04-2018 21:17 | Autor: Mirosław Miroński
Język to żywy twór. Trzeba być przygotowanym na ciągłe zmiany, które w nim zachodzą. Musimy za nimi nadążać, a także akceptować je, mimo że nie wszystko, co zostaje zmienione, nam się podoba. Zgodnie z jakimiś (nie do końca zrozumiałymi dla obywateli trendami) dokonywane są zmiany w gramatyce. Zmianie podlegają także znaczenia poszczególnych wyrazów.

Przykładem jest słowo „pasjonat”, które wcześniej oznaczało człowieka łatwo wpadającego we wściekłość. Towarzyszyło temu nawet popularne powiedzenie – „szewska pasja”. Wraz z rozwojem mediów i z nieuctwem pojawiających się w nich „językowych autorytetów” do szerszego obiegu trafiło nowe znaczenie tego słowa, które dotyczy teraz kogoś, kto ma zainteresowania, jest amatorem, zwolennikiem, wielbicielem czegoś, entuzjastą. Pasjonat – człowiek wybuchowy, nerwus, choleryk i furiat stał się za sprawą zabiegów medialnych osobą mającą jakieś hobby, któremu się oddaje z zaangażowaniem. Może to i dobrze dla psychiki tego kogoś, ale istnieje (wciąż liczna) grupa osób, dla których taka zmiana językowa jest trudna do przyjęcia.

Dziś szewcy niemal całkowicie zniknęli z naszego życia, a w każdym razie stracili na znaczeniu. Przyczyna jest prosta. Nie opłaca się nikomu naprawiać obuwia. Korzystniej jest kupić nowe, wielkoseryjne buty – niż płacić za usługę, która i tak nie przywróci zniszczonym trzewikom poprzedniej jakości. Razem z szewcami do lamusa odeszły związane z nimi powiedzonka, jak choćby „pije jak szewc” (z pewnością nie chodziło tu o wodę mineralną, kefir lub inną maślankę, chyba że następnego dnia, z rana), czy „klnie jak szewc”. Swoją drogą, obraz szewca nie przedstawiał się korzystnie. Trudno byłoby znaleźć rodziców, którzy rekomendowaliby taką drogę do kariery swoim pociechom. Wizja nietrzeźwego osobnika, przyodzianego w przybrudzony fartuch, siedzącego gdzieś w ciasnej suterenie, stukającego szewskim młotkiem, przeklinającego przy tym w niewybredny sposób i wdychającego opary szewskiego kleju albo butaprenu – nie była atrakcyjna dla młodzieży, chociaż przypadki odurzania się podobnymi substancjami przez nastoletnich uczniów nierzadko się zdarzają.

Z braku zainteresowania zawód szewca stał się zawodem ginącym. Podobny los spotkał niektóre gatunki fauny, które wyginęły nie mogąc przystosować się do zmieniających się warunków klimatycznych, bądź środowiskowych. W przeciwieństwie do szewców, nieliczne okazy przetrwały w ogrodach zoologicznych, co w przypadku naprawiaczy obuwia nie jest możliwe. Niektóre osobniki, niemogące przystosować się do życia, są przetrzymywane w odpowiednich placówkach za kratami.

Język rozwija się i dojrzewa wraz nami. Nie oznacza to wcale, że mamy tolerować kaleczenie go i wypaczanie na rozmaite sposoby. Mowa – wraz z towarzyszącymi jej zasadami i niuansami – to wartość niezwykle ważna dla każdego narodu. W dodatku, na jego straży stoją ustawy i przepisy prawne. Mimo to język polski jest zniekształcany i zohydzany w wielu mediach. Można byłoby to zrozumieć w odniesieniu do mediów prywatnych, które w pogoni za zyskiem tolerują podobne zjawiska. Tymczasem z podobnymi przykładami mamy do czynienia w mediach państwowych zwanych też publicznymi.

Oto słyszymy w jednej z reklam (powtarzanej co chwilę w wielu kanałach), że pewna pani „odżyła po pobycie w senatorium”. Zanim zrozumiemy, co to takiego to „senatorium”, dowiadujemy się, że owa pani korzystała tam z wielkim powodzeniem z jakichś regeneracyjnych zabiegów. Tak więc, nasze myśli, które biegły najpierw do Senatu, przekierowane zostały do sanatorium, o którym wyżej wspomniana pani zapewne nie słyszała, bo to słowo pochodzi od łacińskiego sanus, czyli zdrowy. Zabiegi, o których mowa w reklamie, służą zdrowiu i są wykonywane w sanatorium, a nie w Senacie, który ma co innego na głowie, chociaż uzdrawianiem i poprawianiem niektórych spraw również się zajmuje. Nie dotyczą one jednak kwestii przywoływanych przez twórców reklamy.

Warto mieć świadomość, skąd dany wyraz pochodzi, jaka jest jego etymologia. Pozwoli nam to lepiej zrozumieć i trafniej używać poszczególnych słów i zwrotów. Może znikną wtedy z przekazów rażące błędy w rodzaju „proszę paniom”, „robiom”, będom”, „półtorej roku”, „ubrać krawat”, „labolatorium”, o którym mówił podczas swojego wystąpienia parlamentarnego jeden z ministrów. Aż się prosi, aby przypomnieć łacińską dewizę św. Benedykta z Nursji – ora et labora (módl się i pracuj). Parafrazując ją nieco, można dodać – ucz się, żeby ci ktoś takich błędów nie wytknął.

Chciałoby się zbyć to wszystko wzruszeniem ramion, gdyby nie fakt, że przykłady te i wiele podobnych dowodzą nie tylko braku elementarnej wiedzy, ale nonszalancji i niechlujstwa albo celowej próby zohydzania naszego języka. Ktoś może zauważy, że zajmowanie się podobnymi zagadnieniami, jak kwestie poprawności języka, to sprawa nieważna albo drugorzędna wobec spraw, które nas otaczają. Otóż z całym szacunkiem dla tego, co się wokół nas dzieje, trzeba pamiętać, że język jest jedną z najważniejszych spraw, bo to część naszej tożsamości kulturowej. Dbajmy o nią.

Wróć