Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Bardzo niezdrowe życie uzdrowiskowe

04-12-2019 20:04 | Autor: Tadeusz Porębski
Śnieżna kula zaczyna się toczyć i nabiera rozpędu. Chodzi o walkę z wszechobecnym smogiem, zabijającym rocznie około 40 tysięcy Polaków i miliony na całym świecie. Sprawę wzięła w swoje ręce młodzież, a z młodymi żartów nie ma, co mogą potwierdzić żyjący jeszcze władcy krajów Europy zachodniej z przełomu lat 60/70 ubiegłego wieku.

Maj 1968 to ogólna nazwa rozruchów i protestów społecznych we Francji pomiędzy trwających do lipca tamtego roku. Zapoczątkowały je protesty studenckie, z biegiem czasu do studentów przyłączyli się robotnicy, a następnie także inne warstwy społeczeństwa. Ostrze protestów skierowane było przeciwko drapieżnemu kapitalizmowi i tradycjonalistycznemu społeczeństwu. Wydarzenia te miały dalekosiężne skutki dla życia kulturalnego, politycznego i gospodarczego nie tylko Francji. Dzisiaj młodzi coraz ostrzej żądają od rozgadanej politycznej kołtunerii podjęcia konkretnych działań na rzecz ochrony środowiska naturalnego. Znudziło ich, zmęczyło i zirytowało słuchanie czczych obietnic i naoliwionych gadek polityków. Chcą konkretów, ponieważ idzie o ich życie. Dlatego nie ustąpią.

To, że powietrze w miastach, szczególnie w okresie jesienno-zimowym, zabija, wiemy od dawna. Coraz więcej dużych europejskich miast, w tym także polskich jak na przykład Kraków, Gdańsk, Łódź oraz Warszawa, podjęło walkę z trującym smogiem i powoli widać efekty. Przerażające jednakowoż jest to, że w walce tej nie uczestniczą władze polskich uzdrowisk. Raport Najwyższej Izby Kontroli z grudnia 2016 r. jeży włosy na głowie. Inspektorzy Izby przyjrzeli się tylko 11 uzdrowiskom, a mamy w Polsce 43 gminy uzdrowiskowe. Wnioski są zatrważające – od przekraczania norm hałasu, po brak precyzyjnych pomiarów jakości powietrza. Okazuje się, że w wielu gminach uzdrowiskowych podawane są dane ze stacji usytuowanych daleko od uzdrowiska. Z raportu NIK wynika, że kontrolowane gminy wykonywały zadania związanie z zachowaniem funkcji leczniczych uzdrowisk, ale zaniedbały badanie poziomu zanieczyszczenia powietrza, natężenia hałasu oraz emisji pól elektromagnetycznych. Z raportu Izby wynika, że nadzór ministra zdrowia nad lecznictwem uzdrowiskowym jest iluzoryczny.

Stacje badają różne rodzaje zanieczyszczeń powietrza: pyły zawieszone PM2,5 i PM10, benzen, ozon, tlenek węgla, tlenki siarki, azotu i inne. Tymczasem jedynym zanieczyszczeniem badanym we wszystkich sprawdzanych gminach uzdrowiskowych jest PM10. Ustalono, że niektóre stacje, na przykład w Uniejowie, na kilka tygodni przestają badać powietrze, szczególnie w okresie grzewczym, kiedy zagrożenie jest największe. Gminy często podawały dane szczątkowe, nie uwzględniające innych czynników jak tylko warunki pogodowe. Po zapoznaniu się z raportem NIK i badaniami przeprowadzonymi ostatnio przez pozarządową organizację "Sieć Obywatelska Watchdog Polska" należy zadać sobie pytanie, czy smog w polskich uzdrowiskach jest normą, czy wyjątkiem? Aktywiści z "Watchdog Polska" postanowili uzyskać odpowiedź na to ważne pytanie. Wysłali specjalnie zredagowany wniosek z katalogiem pytań do 43 urzędów gmin uzdrowiskowych. Okazało się, że aż 35 proc. gmin, które odpowiedziały na pytania, w ciągu ostatnich trzech lat nie prowadziło kontroli jakości powietrza! Spośród 42 gmin połowa (21) nie miała żadnej zewnętrznej kontroli w ciągu ostatnich trzech lat. Aż 9 gmin uzdrowiskowych nie posiada własnego monitoringu i opiera się na danych ze stacji WIOŚ (Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska).

Gmina, która ubiega się o nadanie bądź utrzymanie statusu uzdrowiska, musi sporządzać tzw. operat uzdrowiskowy, czyli dokument zawierający charakterystykę obszaru potwierdzającą walory lecznicze terenu. Ustawa o lecznictwie uzdrowiskowym jasno określa, co w takim operacie powinno się znaleźć, m. in. opis właściwości leczniczych lokalnych surowców i kopalin, klimatu, jak również świadectwa potwierdzające te właściwości. Operat musi być przedstawiany ministrowi zdrowia nie rzadziej niż raz na 10 lat. NIK w swoim raporcie ujawniła, że aż 10 na 11 kontrolowanych uzdrowisk nie spełniało wymogów określonych w ustawie. Tu komentarz wydaje się zbyteczny. Na co więc idą miliony, które zostawiamy w uzdrowiskach w postaci obowiązkowej opłaty uzdrowiskowej? Na to pytanie urzędy gmin uzdrowiskowych udzielają mętnych i wymijających odpowiedzi. Nie przedstawiają ewidencji wydatków, lecz listę celów, na które zwykle wydaje się pieniądze z tej opłaty. Piszą więc ogólnikowo o rozwoju i wyposażeniu bazy rekreacyjnej. Tylko jedna gmina Goczałkowice - Zdrój zadeklarowała, że z opłaty uzdrowiskowej sfinansowała program ograniczenia emisji szkodliwych substancji w powietrzu. Owszem, zdarza się, że urzędy przeznaczają wpływy z opłaty uzdrowiskowej na badania jakości powietrza, ale dziwnym trafem tylko wtedy, kiedy muszą przygotować dla ministra operat uzdrowiskowy.

Zamiast ewidencji wydatków z opłaty uzdrowiskowej gminy posługują się przed ciekawskimi dziennikarzami i aktywistami ewidencją wydatków z dotacji celowej, którą każda gmina uzdrowiskowa otrzymuje z mocy ustawy. I tu wydaje się być pies pogrzebany. Zgodnie z art. 49 ustawy o lecznictwie uzdrowiskowym gmina może otrzymać dotację w wysokości równej wpływom z tytułu opłaty uzdrowiskowej z roku poprzedzającego. Wiele gmin świadomie podwaja zatem roczne wpływy do budżetu z tytułu bycia uzdrowiskiem. Tak jest m. in. w Ciechocinku. Bywam tam często w celu ładowania akumulatorów i na kuracjach w 22. Wojskowym Szpitalu Uzdrowiskowo - Rehabilitacyjnym, który, moim skromnym zdaniem, plasuje się na najwyższej półce, jak idzie o leczenie sanatoryjne w naszym kraju. Jest to znakomicie wyposażony i zarządzany obiekt zatrudniający wysoko kwalifikowany personel. Bez wątpienia sanatoryjna ekstraklasa.

Ale ostatnio już w dniu przyjazdu do Ciechocinka potężnie mną tąpnęło. Był ostatni tydzień listopada, bezwietrzna pogoda i niskie chmury skumulowały smog – smród ział dosłownie z każdego kąta. Starałem się nie wychodzić z budynku, by nie zatruwać i tak już zatrutych płuc oraz oskrzeli, ale z drugiej strony targała mną coraz większa złość, ponieważ przyjechałem do uzdrowiska. Być w uzdrowisku, płacić klimatyczny haracz i kryć się w pokoju, bo spacer grozi śmiercią lub kalectwem? To nie mieści się w głowie. W sanatoryjnej czytelni wpadło mi w ręce listopadowe wydanie "Gazety Ciechocińskiej". Dziennikarz Janusz Puszczewicz pisze: "I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie smog. Mimo zaklęć włodarzy odczujemy go w każdej niemal części uzdrowiska. Nie są wolne od niego nawet obrzeża tutejszych parków, nie wspomnę już o centrum miasta, gdzie trudno wieczorem oddychać... Tłumaczenie, że w całym kraju jest źle, raczej nie przekonuje kuracjuszy. Może więc lepiej przyjeżdżać tu tylko w sezonie wiosenno - letnim, ale czy to jest rozwiązanie? Słyszę też głosy bardziej radykalne, sugerujące wręcz zamknięcie sanatoriów w okresie smogowym. Tylko wtedy grozi to wprost lokalną katastrofą. Problem póki co pudruje się między innymi promocjami i innymi zachętami...".

Znaczy, nie tylko ja dostrzegam, że w okresie jesienno - zimowym Ciechocinek nie jest żadnym uzdrowiskiem, choć dotację celową od państwa otrzymuje. Na stronie 10 lokalnej gazety tytuł "Drożej w uzdrowisku" i od razu szlag mnie trafia. Od 1 stycznia ciechocińscy radni wprowadzają podwyżkę stawki opłaty uzdrowiskowej, co ma przynieść w przyszłym roku zysk do budżetu gminy w wysokości 4,9 mln zł. Jeśli doda się do tego kolejne 4,9 mln zł dotacji od państwa Ciechocinek zarobi w 2010 r. na przyjezdnych prawie 10 mln zł. W apogeum smrodu radni podnoszą opłatę klimatyczną! To jakiś ponury żart i policzek dla kuracjuszy oraz turystów. Także dla mnie. Co poza wymierzonym turystom policzkiem w postaci podwyżki opłaty uzdrowiskowej oferują w okresie jesienno - zimowym włodarze Ciechocinka? Można śmiało użyć kolokwializmu: brud, smród, nędza i ubóstwo. Noga moja nie postanie tam pomiędzy październikiem a kwietniem. Jakoś nie kręci mnie wnoszenie opłaty za podtruwanie moich płuc i oskrzeli.

W grudniu ub. r. burmistrz Ciechocinka Leszek Dzierżewicz odpowiedział na szereg pytań zadanych mu przez "Sieć Obywatelską Watchdog Polska". Z mocno skąpych odpowiedzi wynika, że Gmina Miejska Ciechocinek nie prowadzi kontroli powietrza, gdyż kontroluje je ponoć na bieżąco Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska, delegatura we Włocławku. W ostatnich trzech latach jakości powietrza w Ciechocinku nie kontrolowały żadne instytucje zewnętrzne, takie jak na przykład Główny Inspektor Ochrony Środowiska. Gmina nie posiada własnych stacji monitoringu jakości powietrza, a środki uzyskiwane z tytułu opłaty środowiskowej z Funduszu Ochrony Środowiska przeznacza się w dużej części na zakup drzew i krzewów. W październiku 2018 r. gmina Ciechocinek złożyła w Ministerstwie Zdrowia operat uzdrowiskowy. Będę chciał zapoznać się z tym dokumentem.

To nie miasta, lecz uzdrowiska powinny stać na szczycie barykady do walki ze smogiem. Obliguje je do tego nazwa oraz wymierne korzyści związane z posiadaniem statusu gminy uzdrowiskowej, jak na przykład dotacje od państwa oraz wzmożony ruch turystyczny. To gminy uzdrowiskowe powinny w pierwszym rzędzie postawić na realizację programu wymiany miejscowych "kopciuchów", zatruwających płuca szukających tam oddechu i wydających miliony turystów oraz kuracjuszy. Przykład Ciechocinka świadczy jednak o tym, że przynajmniej na pół roku słowo "uzdrowisko" staje się w tym miasteczku pustosłowiem.

Wróć