Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Bananomania

08-05-2019 20:54 | Autor: Mirosław Miroński
Niedawno w tzw. internetach pojawiły się zdjęcia osób z bananami, w różnych sytuacjach. No… Nie to, co niektórzy mogą sobie wyobrażać. Co to, to nie. Tu chodzi raczej o jedzenie żółtawozielonego owocu, albo udawanie, że się go zjada.

Oczywiście, autorom zdjęć przychodzą przy tym do głowy różne pomysły, choć trzeba przyznać, że niezbyt oryginalne. Dość powiedzieć że niektórzy strzelają sobie owymi bananami w głowy, wtykają je w różne otwory np. do dziurki w nosie, do ucha i gdzie się komu podoba. Tym, którzy o „bananomanii” nie słyszeli, wyjaśniam, że fotografowanie się z bananem to rodzaj nowej, świeckiej tradycji, z jaką mamy do czynienia w ostatnim czasie szczególnie w dużych miastach. Choć zwyczaj wydaje się nowy, sam banan w fotografii został już dość mocno wyeksploatowany. Podobnie jak w sztuce. I to w sztuce nie byle jakiej, tworzonej przez światowej rangi artystów. Wystarczy wspomnieć Andy'ego Warhola, czy naszego wielkiego mistrza pędzla – Józefa Pankiewicza. Wprawdzie, Józefowi Pankiewiczowi w martwej naturze z zieloną butelką banany wyszły jakoś nieszczególnie, bo wyglądają niezbyt świeżo. Nie było wtedy supermarketów oferujących owoce wprost z chłodni, a może malarz swoją martwą naturę malował długo i banany zdążyły nadgnić. Mimo to, sam obraz stanowi dziś wartość rynkową.

Banan to w ogóle wdzięczny owoc i to nie tylko za sprawą oryginalnego kształtu. Stanowi też praktyczną przekąskę, po którą warto sięgać w różnych sytuacjach. Jest to jeden z moich ulubionych tropikalnych importów, pod warunkiem, że nie jest jeszcze skapcaniały. Najbardziej lubię takie nie do końca dojrzałe. Kontynuując wątek osobistych upodobań, dodam, że pamiętam czasy kiedy brakowało bananów w naszych sklepach, a nawet w ogóle ich nie było. Zamiast nich pojawiały się rozmaite makabryczne opowieści o tym, jak niebezpieczne jest jedzenie bananów z powodu „żmijki bananówki”, które to stworzenie upodobało sobie przednią część owocu. Ukryte w nim czekało na niefrasobliwego amatora by go ukąsić. Niestety nie znam ciągu dalszego, a może w ogóle go nie było. Zresztą, jeśli nawet był, na pewno nie wydawał się już tak zabawny, jak wymyślone historie mające zniechęcić klientów do czegoś, czego i tak nie było w sklepach. Pamiętam, że gdy udało mi się jakoś banana zdobyć i pokonać strach przed jadowitym gadem, delektowałem się nim bez opamiętania. Co to była za rozpusta. Nie to co dziś…. Dziś trudno w to wszystko uwierzyć. No cóż, mamy inne czasy. Znacznie lepsze niż wtedy, kiedy musieliśmy spędzać je w kolejkach. Oby już nigdy nie wróciły. Jest tyle ciekawszych rzeczy niż stanie w ogonku.

Zostawmy jednak historię na boku i wróćmy do bananów. Otóż wzbudziły one zainteresowanie wcale nie ze względu na swoje odżywcze wartości, ani ze względu na swój falliczny kształt (tak się w każdym razie niektórym kojarzy), ani dlatego, że nie trzeba już po nie stać w tasiemcowych kolejkach. Powróciły otóż na tapetę za sprawą sztuki. Właściwie to w jej obronie. Robienie sobie zdjęcia z bananem to forma protestu przeciwko cenzurze. Ta bowiem, w przeciwieństwie do samych bananów, nie wychodzi nikomu na zdrowie i dlatego niektórzy celebryci, a także osoby nikomu nieznane, przy pomocy selfie z bananem wyrażają swój protest. Nie jest pewne, czy działania te przyniosą jakiś skutek. Niemniej, taką nadzieję mają bananowi kontestatorzy. Problem z cenzurą w ogóle, a w sztuce szczególnie, leży głębiej i wcale nie chodzi tu o ustawodawstwo zakazujące czegokolwiek lub nakazujące coś artystom. Chodzi raczej o samą definicję sztuki. Jest to dziedzina niełatwa do zdefiniowania, a tym samym nie można wyznaczyć wyraźnych granic, co sztuką jest, a co nie. Co mieści się w przyjętych normach i definicjach, a co poza nie wykracza. Równie nieprzejrzyste są zasady dotyczące prezentacji sztuki w przestrzeni publicznej. Sztuka wystawiona na pokaz często budzi kontrowersje i wywołuje rozmaite emocje. Bulwersujące bywa też to, że niektórzy przyznają sobie prawo do decydowania, co należy pokazać lub promować. Nie znaczy to, że generalnie nie powinniśmy mieć zaufania do osób odpowiedzialnych za „selekcję” w sztuce. Nawet, jeśli dokonują wyborów, z którymi się nie zgadzamy. Trudno jednak akceptować narzucanie treści pozbawionych wartości artystycznych. Wprowadzane są one do „obiegu” pod płaszczykiem liberalizmu. W poszukiwaniu rozgłosu niektórzy autorzy uciekają się do wykorzystywania treści obrażających uczucia religijne (tylko katolików), czy treści obsceniczne. Mimo to, uważam, że nie istnieje prawdziwa wolność, jeśli jakkolwiek jej sfera jest ograniczana lub zakłamywana.

Sztuka zawsze była w awangardzie, o krok przed obowiązującą obyczajowością. Kształtowała postawy społeczne, uczyła tolerancji, edukowała. Warto to kontynuować, ale wszelkie odstępstwa od zasad dobrego smaku nie powinny być finansowane z kasy państwowej. Jeśli już jakaś „ekstrawagancja” miałaby pojawić się w przestrzeni publicznej – niech znajdzie sobie własnych sponsorów. Na pewno nie powinien się do tego dokładać zwykły podatnik.

W okresie tysięcy lat sztuka była zależna od rozmaitych form nacisku. Artystów obowiązywały narzucone kanony. Odejście od nich mogło skutkować poważnymi konsekwencjami z ostracyzmem społecznym i najsurowszymi karami włącznie. Niemniej najwięksi twórcy pozwalali sobie na ich obchodzenie narażając się przy tym swoim mecenasom Dziś sztuka także natrafia na bariery, m. in.: niezrozumienie, na różne tabu, na gorset poprawności politycznej. Prawdziwa wartość potrafi jednak się obronić, choć nie zawsze skutecznie.

Wróć