Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Automatyczne wyłączenie...

01-12-2021 21:56 | Autor: Tadeusz Porębski
Dziś zacznę od sytuacji dla mnie mocno niezręcznej, bo muszę skrytykować podmiot, który przez lata wielokrotnie wynosiłem na piedestał. Tym podmiotem jest ursynowska przychodnia zdrowia przy ul. Na Uboczu 5, a konkretnie tamtejsza rejestracja dla osób dorosłych. Próba dodzwonienia się tam w dniu 28 listopada w celu wyznaczenia wizyty u lekarza POZ zajęła mi tylko 2 godziny 5 minut i 47 sekund i zakończyła się fiaskiem. Początkowo automat informował mnie ogólnie, że jestem w kolejce i muszę czekać na połączenie z rejestracją. Mniej więcej po godzinie trzymania telefonu przy uchu usłyszałem, że jestem piąty w kolejce. Ucieszyłem się, bo wszystko wskazywało na to, że osiągnięcie celu jest blisko. Nawet specjalnie się nie irytowałem tak długim oczekiwaniem, bo każdy wie, że koronawirus, pandemia, a poza tym sezon grypowy, więc szukających pomocy u lekarza może być wielu. Piąty w kolejce byłem bardzo długo, potem powoli czwarty, trzeci i drugi.

Po godzinie i 40 minutach oczekiwania wreszcie usłyszałem, że jestem pierwszy. Dobra nasza – pomyślałem sobie. Pierwszy byłem przez około 10 minut, po czym odezwał się sygnał. Zwycięstwo wydawało się być na wyciągnięcie ręki. Skoro słyszałem sygnał, telefon na drugim końcu kabla musiał dzwonić. Chyba że został celowo wyciszony. Słuchałem sygnału przez mniej więcej 15 minut, po czym zostałem rozłączony. Wściekłem się nie na żarty, bo straciłem ponad dwie godziny, które mógłbym spożytkować na pracę organiczną. Jestem pacjentem przychodni przy ul. Na Uboczu od zarania dziejów i tamtejszy personel medyczny oceniam bardzo wysoko. Takich lekarzy jak Beata Ptaszek, Agnieszka Bajena, Jadwiga Strojanowska – Malicka, Witold Pokojski, Agata Witanowska, czy pediatra Małgorzata Matej ze świecą szukać. Ursynowski SPZOZ od zawsze plasował się w ścisłej czołówce stołecznej służby zdrowia, o czym kilkakrotnie informowali radnych dzielnicy kolejni dyrektorzy stołecznego Biura Polityki Zdrowotnej. To zasługa tytanicznej wręcz pracy Grażyny Napierskiej, wieloletniej dyrektorki SPZOZ Warszawa – Ursynów, którą w ubiegłym roku odesłano na emeryturę.

Od strony medycznej przychodnia przy ul. Na Uboczu 5 jest w mojej ocenie lecznicą wiodącą na Ursynowie, dlatego to, czego doświadczyłem w miniony poniedziałek, godzi w jej wizerunek jako całości. Nagle w znakomicie funkcjonującym mechanizmie pojawił się poważny zgrzyt, a skoro w mechanizmie zaczyna zgrzytać, nie będzie lepiej, tylko gorzej. Nie jestem wykwalifikowanym menedżerem służby zdrowia, więc nie potrafię doradzić dyrekcji ursynowskiego SPZOZ, w jaki sposób pozbyć się rejestracyjnej patologii. Jedno jest pewne – w okresie grypowym stan osobowy w rejestracji musi zostać zwiększony. Jak wywalczyć dodatkowy(e) etat(y) i pieniądze na jego (ich) opłacenie, to nie moja sprawa. Od tego jest dyrekcja. Może przynajmniej jedna rejestratorka powinna zostać oddelegowana wyłącznie do przyjmowania telefonów od pacjentów? Nie wiem, nie znam się na zarządzaniu ludzkimi zasobami. Ja jedynie sygnalizuję publicznie bardzo poważny problem, który bezpośrednio dotyczy pacjentów – często będących w kiepskim stanie. Żyjemy w XXI wieku i nie sposób tolerować sytuacji, że pacjent przez dwie godziny czeka na połączenie z rejestracją i po tak długim okresie oczekiwania jest rozłączany. To ociera się o patologię.

Drugi temat jest dla mnie dużo bardziej irytujący. Poruszę go, bo zbliżają się święta i czas prezentów pod choinkę, więc trzeba wyjątkowo umiejętnie oddzielać ziarno od plew. Jakieś trzy lata temu skusiła mnie oferta sieci T-Mobile, która obejmowała nasze trzy rodzinne numery telefonów. Ostatnio miły głos poinformował mnie telefonicznie, że kończy się umowa na jeden z numerów i jeśli ją przedłużę otrzymam w bardzo korzystnej cenie nowy aparat telefoniczny z wytrzymałą baterią i takie tam inne. Wszedłem w to, nie czytając umowy, bo przez tyle lat informacje pochodzące od różnych głosów dobiegających z różnych sieci telekomunikacyjnych były rzetelne. I to był błąd. Nagle po miesiącu otrzymuję… podwójny rachunek na kwotę ponad 400 zł. Dzwonię na infolinię, by zapytać czemu poza miesięcznym abonamentem dodatkowo obciążono mnie kwotą 188 zł. Uzyskana informacja wprawiła mnie w stan, w jakim zapewne znajdują się palacze zioła. Okazało się bowiem, że kwota 188 zł nie jest wliczana do harmonogramu spłat jako pierwsza rata za zakupiony aparat, lecz jest jednorazową opłatą za to, że dali mi telefon, który na rynku kosztuje około 800 zł. Czyli – słynna firma T-Mobile każe sobie płacić jednorazowo jedną czwartą ceny telefonu za to tylko, że zdołała go mi wcisnąć przy okazji przedłużenia umowy, na której przecież bardzo dobrze zarobi. Jedno jest pewne: mowy nie ma, bym po wygaśnięciu umowy nadal korzystał z usług T-Mobile. Koniec z dorabianiem Grupy Deutsche Telcom.

Na koniec epitafium dla wielkiej gwiazdy estrady, która odeszła równo 30 lat temu. Jestem wychowany na bluesie Delty, blues rocku i jego przedstawicielach, takich jak Muddy Waters, B.B. King, Jeff Beck, Eric Clapton, Led Zeppelin, czy Ten Years After, ale grupa Queen zajmuje na tej liście szczególne miejsce, przede wszystkim ze względu na swojego frontmana, jak również wybitnego gitarzystę prowadzącego. Frontman zespołu Freddie Mercury odszedł 24 listopada 1991 r. w swoim domu w Londynie. Zdecydowanie za wcześnie, bo miał tylko 45 lat. Urodził się jako Farrokh Bulsara na Zanzibarze, a wychowywał w Indiach i w Wielkiej Brytanii. Przez większość życia deklarował się jako biseksualista, ale w rzeczywistości był gejem, choć o swojej byłej partnerce i wieloletniej przyjaciółce Mary Austin mawiał, że jest najważniejszą kobietą w jego życiu. Zapisał jej też lwią część swojego gigantycznego majątku.

Drugą kobietą jego życia była lady Diana Spencer. Ponoć Freddie i księżna Walii spotykali się bardzo często, lubili m. in. wspólnie oglądać sitcom "Złotka", pękając przy tym ze śmiechu. Wokalista miał również pomóc Dianie w anonimowym wyjściu nocą na miasto, przebierając ją w swoją kurtkę, czapkę z daszkiem i doklejając jej sztuczne wąsy. Kolejne godziny spędzili na zabawie w jednym z nocnych klubów w Londynie, gdzie nikt nie zwrócił uwagi, że bawi się w towarzystwie księżnej Walii. W 1970 r. wspólnie Rogerem Taylorem (perkusja), Brianem Mayem (gitara prowadząca) i Johnem Deaconem (bas) stworzył super grupę Queen. Nagrali 15 albumów studyjnych i sprzedali ponad 200 milionów płyt.

Freddie Mercury był nie tylko wybitnym wykonawcą o wyjątkowo szerokiej, niepowtarzalnej skali głosu, ale także twarzą grupy Queen. To on zaprojektował ekstrawaganckie logo zespołu, w którym zawarł znaki zodiaku wszystkich członków: dwa lwy dla Rogera Taylora i Johna Deacona oraz wróżki dla Briana Maya, które symbolizowały jego znak, czyli pannę. Brunatna wstęga układała się w literę Q, a górujący nad wszystkim feniks miał chronić zespół. Poza utworami muzycznymi do legendy przeszły także przyjęcia wyprawiane przez Freddiego. Według autorów filmu "Freddies Millions" wokalista miał wydać na imprezy około 15 mln funtów, a na narkotyki ponad milion. Freddiego należy jednak oceniać jako genialnego artystę o wspaniałym głosie, prawdziwego króla estrady. Był jednym z najbardziej utalentowanych i charyzmatycznych wokalistów w historii rocka.

Talentu nie brakuje także jego koledze z zespołu Brianowi Mayowi, który jest nie tylko jednym z najwybitniejszych gitarzystów wszechczasów, ale także doktorem astronomii (Ph.D.), współautorem książki „Bang! The Complete History of Universe” traktującej o historii wszechświata oraz honorowym rektorem Uniwersytetu Johna Moore’a w Liverpoolu. W 2005 r. królowa Elżbieta II nadała artyście tytuł szlachecki i uhonorowała go Orderem Imperium Brytyjskiego (CBE). Wyjątkowo nietypowa zbitka geja – rozpustnika i gitarzysty – naukowca dała wspaniały owoc w postaci grupy Queen, która trafiła do Rock&Roll Hall of Fame i przeszła do legendy rocka.

Wróć