Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

A to Polska właśnie...

09-01-2019 22:51 | Autor: Tadeusz Porębski
Przez trzy tygodnie wydawniczej przerwy nazbierało się tyle, że nie bardzo wiem od czego zacząć. Może od początku. Święta Bożego Narodzenia jak to święta – poza wigilią nuda, obżarstwo, dłużyzny, po prostu brak akcji. Aliści moja mieszkająca od 15 lat w Londynie córka, obywatelka świata, obchodziła 1 stycznia okrągłe urodziny i na tę okoliczność zarezerwowała nam ośmiodniowy pobyt w jednym z ośrodków wczasowych w uzdrowisku Krynica Zdrój.

Już przy kupowaniu miesiąc przed wyjazdem biletów na pociąg niespodzianka – by nabyć miejsce w przedziale sypialnym należy kupić bilet nie z Warszawy do Krynicy, ale z Gdyni, na całą trasę, ponieważ to tam Inter City rozpoczyna kurs. Zadziwiające. Kiedy już zdecydowałem się na taki wydatek okazało się, że sypialne są wyprzedane. Proszę więc o I klasę, bo podróż trwa ponad 8 godzin i kiszenie się w ośmioosobowym przedziale średnio mi pasowało. Owszem, mogę nabyć, ale tylko do Krakowa. Tam musielibyśmy się przesiąść do II klasy, bo pierwszą odczepiają. Szczyt sezonu, a PKP nie prowadzi sprzedaży biletów w I klasie do jednego z najbardziej oblężonych kurortów! To możliwe tylko w kraju "dobrej zmiany" rządzonym na zmianę przez bogoojczyźniane PiS, mędrców z PO, sprytnych chłopów z PSL, nieudaczników z SLD oraz innych politycznych wypierdków.

Ale to nie koniec. Proszę o bilety powrotne do Warszawy na dzień 3 stycznia (czwartek). Nic z tego, pociągi z Krynicy do Warszawy kursują tylko w weekendy! W szczycie sezonu zimowego! Rozumieją państwo coś z tego? Bo ja nie. Koniec końców musieliśmy tłuc się przez ponad 3 godziny zdezelowanym autobusem do Krakowa i tam przesiąść się do Pendolino. Tak więc rano 26 grudnia przyjeżdżamy do Krynicy. Plucha, na chodnikach kopy pośniegowego błota, którego nikt nie sprząta. Spacer to balansowanie na linie, szczególnie dla osób starszych. O niepełnosprawnych nie wspomnę. Tak było do końca naszego pobytu. Nawet wtedy, gdy wystąpiły potężne opady śniegu. Łatwiej byłoby natknąć się na ulicy na niedźwiedzia grizzly, niż na ekipę oczyszczającą chodniki. Powiedziałem sobie: nigdy więcej Krynicy Zdrój zimą. Nie marzę bowiem o pobycie w szpitalu ze złamaną nogą bądź z rozbitym łbem. Ośrodek, w którym koczowaliśmy, w porządku – czyściutko, cieplutko, szwedzki stół, basen do dyspozycji, wyjątkowo uprzejma obsługa i takie tam inne. Byłoby naprawdę super, ale...

Było ich dwóch, mieli mniej więcej po 6 – 8 lat. Jednemu towarzyszyli mamuśka i tatusiek, drugiemu kilkuosobowa familia, w której wodził rej żwawy dziadziuś. Nie chcę, by ktokolwiek zarzucił mi, że nie lubię dzieci. Ja dzieci uwielbiam, ale tych dwóch to nie były dzieci, to wcielone diabły. Na stołówce za każdym razem wrzask, wycie i często rzucanie na podłogę zastawy stołowej. Pod wieczór, kiedy diabełki wróciły ze stoku, potrafiły godzinami biegać po korytarzu drąc się w niebogłosy i odbijając piłkę. Rodziciele imponowali wyjątkową tolerancją. Ale nie mnie. Zauważyłem, że wielu gości ośrodka kombinuje kiedy zjawiać się w jadalni, by nie natknąć się na dwóch "psotników", jak dobrotliwie określał jednego z nich jego dziadzio. Poszliśmy ich śladem i czyhaliśmy kiedy "psotnicy" z rodzinami opuszczą jadalnię, by w ciszy i spokoju zjeść posiłek.

W końcu zaryzykowałem i poprosiłem jednego z tatuśków na stronę. Wyłuszczyłem co mnie i prawdopodobnie innych boli, a na koniec zadałem mu proste pytanie: "Czy wytłumaczył pan kiedykolwiek chłopcu, co oznacza termin przestrzeń publiczna? Czy usiłował pan wpoić dzieciakowi, że w cywilizowanym świecie obowiązują w przestrzeni publicznej pewne niepisane reguły? Czy do dzieciaka dociera, że pewnego rodzaju zachowania, jak na przykład zbyt głośne rozmowy, są po prostu niestosowne?". Tatusiek obejrzał mnie sobie od stóp do głowy i uśmiechnął się krzywo. "Ale o co się panu konkretnie rozchodzi?". Zaczynam więc od nowa. Podchodzi zaciekawiony dziadziuś i przysłuchuje się mojemu memorandum. "Panie, co pan się czepia? Przecież to dziecko, wyrozumieć je trza". Chciałemu rzucić mu w twarz: "Panie, gówno mnie to obchodzi. Podaj pan choć jeden powód, dla którego muszę być zakładnikiem pańskiego rozwrzeszczanego, rozpuszczonego jak dziadowski bicz i nie szanującego nikogo i niczego wnusia? Czy mniej płacę za pobyt tutaj? Czy jestem od was głupszy, biedniejszy lub brzydszy? Dlaczego, do ciężkiej cholery, skoro płacę taką samą stawkę, nie mogę w spokoju zjeść posiłku, poczytać książki czy podyskutować w rodzinnym gronie?". Odpuściłem jednak, bo wiedziałem z góry, że jakakolwiek polemika z tymi ludźmi byłaby robotą bez żadnej przyszłości.

Zakłócanie porządku w przestrzeni publicznej przez krzykliwe, źle wychowywane dzieci staje się poważnym problemem społecznym. A winne nie są bynajmniej dzieci. Całą winę ponoszą rodzice, którzy nie starają się wpoić progeniturze, że pewne zachowania w miejscach publicznych są niedopuszczalne, a przy tym niestosowne, bo świadczą o braku elementarnej kultury. Problem rozszerza się także na obszar prywatny, czyli mieszkania w blokach. Odbijanie piłki o podłogę, bieganie po mieszkaniu i powstający przy tym tupot, rzucanie zabawkami i wreszcie ciągłe dziecięce wrzaski oraz brak reakcji rodziców na tego rodzaju wybryki mogą doprowadzać sąsiadów do białej gorączki. A wtedy konfrontacja jest nieuchronna, coraz częściej dochodzi nawet do rękoczynów.

Zasada współżycia społecznego we wspólnocie mieszkaniowej jest bardzo prosta: możesz mieć w domu psy, małpę, węża, gekona, czy wielką papugę arę pod warunkiem wszakże, iż obecność tych zwierząt w twoim mieszkaniu nie będzie negatywnie wpływać na codzienną egzystencję sąsiadów. To samo tyczy dzieci oraz ich liczby. Powielane często przez rodziców tłumaczenia "przecież to dzieci, muszą się wyszaleć", albo "to co mam z dziećmi zrobić, związać je i zakneblować?" nie są dla sąsiadów żadnym tłumaczeniem. Każdy bowiem ma niezbywalne prawo do życia w spokoju.

Nie jest prawdą, że jedynie od 22.00 do 6.00 obowiązuje w budynkach cisza nocna. Pojęcie to obowiązuje tylko w wewnętrznych przepisach spółdzielni oraz wspólnot mieszkaniowych. Policjanci nie chcą interweniować w przypadku zakłócania spokoju mieszkańców w ciągu dnia, twierdząc, że mogą to robić dopiero po godzinie 22, kiedy obowiązuje cisza nocna. Nie mają racji. Art. 51 kodeksu wykroczeń mówi bowiem wyraźnie: “Kto krzykiem, hałasem, alarmem lub innym wybrykiem zakłóca spokój, porządek publiczny, spoczynek nocny albo wywołuje zgorszenie w miejscu publicznym, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny”. Nigdzie nie jest napisane o ciszy nocnej, a jedynie o spokoju nocnym. Powyższy zapis odnosi się do spokoju publicznego i porządku publicznego. Spokój a porządek publiczny i nocny spoczynek to trzy różne terminy.

Sąd Najwyższy w sposób bardzo jasny definiuje spokój publiczny. W jego ocenie jest to “naruszenie równowagi psychicznej ludzi powodujące negatywne przeżycia psychiczne nieoznaczonych osób, powstające z bezpośredniego oddziaływania na organy zmysłów”. Tak więc uporczywe szczekanie psa za ścianą, zbyt hałaśliwe dzieci, ciągłe imprezowanie z zaproszonymi gośćmi, zbyt głośne rozmowy, czy puszczanie muzyki na cały regulator (nawet w ciągu dnia) może zakłócić równowagę psychiczną sąsiadów, objawiającą się ciągłym podenerwowaniem lub uczuciem ciągłego zaniepokojenia. W przypadku zakłócenia spokoju publicznego w ciągu dnia należy więc żądać od policjantów interwencji, przywołując cytowany wyżej artykuł 51 kodeksu wykroczeń oraz orzeczenie Sądu Najwyższego.

Jeśli chodzi o kulturę życia we wspólnocie, jesteśmy na poziomie mieszkańców bantustanu. Niewielu Polaków przestrzega żelaznej zasady współżycia społecznego, która powiada, że każdy człowiek funkcjonując w określonej przestrzeni społecznej i wchodząc w interakcje z innymi ludźmi, powinien pamiętać, że współżycie w grupie wymaga od niego przyjęcia pewnych wzorów zachowań i postaw. Ujmując to w nieco prostszy sposób, można powiedzieć, że musi on respektować panujące w danej społeczności zasady współżycia społecznego. Jest to zbiór pewnych norm społecznych, często niepisanych, których przestrzeganie sprawia, iż kontakt międzyludzki w społeczności ma charakter niekonfliktowy. Święte prawo wolności czy własności kończy się tam, gdzie zaczynają się prawa innych osób. To jedna z fundamentalnych zasad społecznego współżycia. Jak można jednak oczekiwać od dzieci przestrzegania takich zasad, skoro nie znają ich i nie przestrzegają rodzice? Dlatego niebywale ważną rolą placówek oświatowych każdego szczebla, od przedszkola do wyższej uczelni, jest dzisiaj edukowanie dzieci i młodzieży przez pedagogów. Tylko to może uchronić całą polską społeczność od zatopienia się we wszechobecnym chamstwie.

Stańmy się wreszcie Europejczykami nie tylko z nazwy. Starajmy się przyswajać sobie od zachodniej cywilizacji – szwajcarskiej, angielskiej, niemieckiej czy skandynawskiej – te dobre wzorce. Tego wszystkim nam życzę w nowym 2019 roku.

Wróć