Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

80 lat po napaści Niemiec na Polskę

04-09-2019 21:32 | Autor: Bogusław Lasocki
Jest kilka takich dni w roku, gdy niezależnie od woli i upodobań wracamy pamięcią do przeszłości. Jednym z nich jest kolejna rocznica wybuchu II wojny światowej, zapoczątkowanej napaścią na nasz kraj Niemiec hitlerowskich. Niewiele jest rodzin w Polsce, które nie straciły wówczas kogoś bliskiego, a czasem nawet bardzo wielu spokrewnionych.

Nic więc dziwnego, że obchody rocznicowe gromadzą nadal wielu uczestników, a groby wojennych ofiar, zarówno wojskowych, jak i cywilnych, często bezimiennych lub symbolicznych, ubarwiają się wiązankami kwiatów i światłami zniczy.

Uroczystość ursynowska

Ursynowskie obchody rocznicy 1 września miały jak zwykle bardzo uroczysty charakter. Po mszy św. w intencji ojczyzny i wszystkich poległych, odprawionej w kościele pw. świętych Apostołów Piotra i Pawła w Pyrach, uczestnicy w procesyjnym kondukcie, prowadzeni przez kilkudziesięcioosobową kolumnę dwójkową harcerzy i poczty sztandarowe, przeszli na pobliski cmentarz przy ul. Łagiewnickiej. Tam, pod pamiątkowym głazem obok grobów 125 poległych żołnierzy i zamordowanych ofiar terroru hitlerowskiego zapalono znicze i uczestniczący goście złożyli wieńce.

Był poczet sztandarowy oraz przedstawiciele Ursynowskiego Oddziału Związku Kombatantów Rzeczypospolitej Polskiej i Byłych Więźniów Politycznych, przedstawiciele władz Dzielnicy Ursynów z burmistrzem Robertem Kempą i wiceprzewodniczącą Rady Karoliną Zdrodowską na czele, grupa radnych, przedstawiciele lokalnych struktur PiS oraz stowarzyszenia Otwarty Ursynów, duchowni parafii św. ap. Piotra i Pawła, przedstawiciele ursynowskich szkół. Uczestniczyły również poczty sztandarowe szkół podstawowych nr 96, 100, 336, 340 oraz LXX Liceum Ogólnokształcącego. Wartę honorową przy grobach pełnili harcerze z Ursynowskiego Szczepu 277 im. Janka Bytnara "Rudego".

Z powagą nastroju uroczystości korespondował okolicznościowy program słowno - muzyczny "Z głową na karabinie". Dla zgromadzonych uczestników aktor Olgierd Łukasiewicz recytował wojenne wiersze Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i Czesława Różewicza, na skrzypcach grała Joanna Okoń. Akompaniował werblista Michał Niedziałek.

Na uroczystość przybyło bardzo wielu mieszkańców Ursynowa, często z małymi dziećmi. Może najbardziej budujący był widok tych małych dzieci, które patrząc na celebrację obchodów rocznicowych i efektowną oprawę, zapewne coś z tych treści przeniosą dalej, do swojej dorosłości i dla potomków. Taka przecież była ciągle nasza historia.

Wielkie straty osobowe

Jedną ze składowych dramatyzmu II wojny światowej była hekatomba – cierpień i ofiar ludności cywilnej. W żadnym znanym w historii konflikcie nie zginęło tak wielu zwykłych obywateli, tak wiele osób nie zostało zamordowanych. Starty polskie są tutaj szczególne.

 

Według szacunkowych wyliczeń życie straciło blisko 6 milionów obywateli II Rzeczpospolitej, przy czym część historyków uważa, że liczba ofiar jest niedoszacowana. Do tej liczby należałoby dodać ofiary represji sowieckich lat 1939 - 1956 oraz mniejszości polskiej mieszkającej w granicach III Rzeszy, których liczba może sięgać nawet miliona osób. Badania te są bardzo trudne, m. in. ze względu na niepełne dostępne dane demograficzne, ich rozproszenie, ukrywanie faktów zbrodni dokonywanych na ludności. Kolejnym utrudnieniem są bardzo liczne przesiedlenia terytorialne ludności, dokonywane masowo zarówno przez Niemcy hitlerowskie, jak i władze stalinowskie. Niemniej, zbrodnie, zwłaszcza niemieckie, są raczej niedoszacowane ze względu na prowadzone przez okupanta akcje eksterminacyjne, mające charakter planowych i metodycznych czystek etnicznych. Jak przytacza słowa Hansa Franka - gubernatora Generalnej Guberni brytyjski historyk Norman Davies w swojej książce "Powstanie '44" – "...Gdybym o każdych siedmiu rozstrzelanych Polakach chciał rozwieszać plakaty, to w Polsce nie starczyłoby lasów na wyprodukowanie papieru na takie plakaty ... Polska nie śmie nigdy więcej powstać!...".

 

Planując ujarzmienie narodu polskiego, naziści szczególną uwagę zwracali na Warszawę. Pomimo, że od początku okupacji Warszawa została zdegradowana do poziomu miasta niższej kategorii, cały czas pozostawała centrum polskiego życia intelektualnego, kulturalnego i politycznego. Będąc siedzibą władz Polskiego Państwa Podziemnego, Warszawa byłą miejscem działania bardzo silnych i dobrze zorganizowanych ogniw ruchu oporu. Cytuję wpis w Dziennika gubernatora Hansa Franka z grudnia 1943 roku „gdybyśmy nie mieli Warszawy w Generalnym Gubernatorstwie, to nie mielibyśmy 4/5 trudności, z którymi musimy walczyć. Warszawa jest i pozostanie ogniskiem zamętu, punktem, z którego rozprzestrzenia się niepokój w tym kraju”.

Dlatego też ze szczególną zajadłością i bezwzględnością właśnie w Warszawie, i w stosunku do warstwy przywódczej oraz intelektualnej Niemcy realizowali swoje zbrodnicze plany eksterminacyjne. Rozpoczęły sie masowe egzekucje, początkowo zazwyczaj potajemne, później coraz częściej jawne.

Zanim powstał dzisiejszy Ursynów

W opracowaniach analitycznych oceniających operacje i zbrodnie hitlerowskie dokonane na ludności cywilnej w rejonie Warszawy, Las Kabacki wymienia się jako jeden z elementów tak zwanego "warszawskiego pierścienia śmierci". Pierwsza masowa egzekucja na terenie Lasu Kabackiego miała miejsce na przełomie 1939 i 1940 roku. Jak pisze Władysław Bartoszewski, jej świadkiem był gajowy Stanisław Cieślak, który odnotował, że skazańców przywieziono na miejsce kaźni ośmioma  samochodami ciężarowymi. Każda z ciężarówek przewoziła średnio ok. 25 osób, stąd świadek ocenił, że w Lesie Kabackim rozstrzelano tego dnia blisko 200 osób. Po zakończeniu okupacji nie udało się jednak odnaleźć masowego grobu, gdyż gajowy Cieślak, który mógł wskazać jego lokalizację, nie przeżył wojny. Z tego względu wciąż nie są znane bliższe okoliczności tej zbrodni.

Podczas okupacji źródła konspiracyjne wielokrotnie przekazywały informacje o rozstrzeliwaniu większych grup skazańców na terenie Lasu Kabackiego. Jak przytacza Władysław Bartoszewski, podczas przynajmniej czterech takich akcji, Niemcy zamordowali około 800 osób. Po wojnie nie udało się jednak odnaleźć świadków tych zbrodni. Spośród grobów kryjących ofiary tajnych egzekucji odnaleziono tylko pięć zbiorowych mogił dzięki relacjom pracowników ówczesnej służby leśnej oraz okolicznych rolników. Podczas prac ekshumacyjnych wydobyto szczątki 110 osób zamordowanych przez Niemców w latach 1941 - 1943.

Spacer po Lesie Kabackim

Spacerując czy biegając po Lesie Kabackim, większość osób nie zdaje sobie sprawy, że było to miejsce okrutnych egzekucji. Wystarczy tylko trochę zejść z uczęszczanego szlaku, by znaleźć się przy miejscach mordowania ludzi. Takie miejsca, a dokładniej ich okolice, upamiętniają piaskowcowe tablice informujące o kaźni. Warto podczas spaceru choć na chwilę zatrzymać się, spojrzeć refleksyjnie na okolicę, spojrzeć własną duszą na to, co tam się wydarzyło.

Ale są jeszcze inne miejsca. Jedno z nich pokazał mi pan Wojtek, wywodzący się z wielopokoleniowej rodziny mieszkającej w tych okolicach "z dziada pradziada". Całkiem niedaleko drogi, którą biegają młodzi ludzie, trzeba trochę skręcić w bok. Drogi już nie widać, przypadkowa osoba tam nie trafi i bardzo dobrze. Ale w zasięgu wzroku rysują się wyraźne ślady po trzech na wpół zasypanych dołach. To "doły śmierci", z nich wydobyto po wojnie szczątki osób zamordowanych przez Niemców. Kto to był, nie wiadomo. Jednak wystarczy tam chwilę postać, rozejrzeć się, spojrzeć "w głąb", by poczuć tragizm i dramatyzm sytuacji. Wystarczy przypomnieć sobie film "Katyń" Andrzeja Wajdy... Tam było może inaczej, teraz to bez znaczenia. A może to było miejsce z relacji pracowników leśnych, którzy zidentyfikowali mogiły wkrótce po egzekucji w czerwcu 1942 roku? Po odkopaniu mogiły, leśnicy dotarli do pierwszej warstwy ciał na głębokości ok. 2,5 metra. Ocenili wówczas, że skazańcy byli rozstrzeliwani nad krawędzią otwartego grobu, gdyż zwłoki były tak splątane, że niemożliwe było ich wydobycie. Czy dlatego, że niektórzy wpadali do grobu jeszcze półżywi?

Okres powojenny nie sprzyjał badaniom historycznym i ekshumacyjnym, poza tymi dobrze udokumentowanymi. Część naocznych świadków po prostu bała się składać doniesienia nowym władzom, do których nie miała zaufania. Powodów było wiele.

Może powodem był też tragiczny wypadek z kilkudziesięcioma ofiarami? Świadkowie już nie żyją, ale żyją bezpośredni słuchacze opowiadań tych świadków. W przeddzień 17 stycznia 1945 roku mieszkańcy obecnego Zielonego Ursynowa wiedzieli, że od południa obecną ulicą Puławską wjadą w kierunku Warszawy radzieckie czołgi z polską załogą. Około 7 rano grupa osób zebrała się na wysokości ówczesnej piekarni przy gospodzie znajdującej się od strony Lasu Kabackiego, żeby powitać wytęsknionych rodaków chlebem i solą. I wtedy niespodziewanie pojawiły się dwa samoloty, odłączając się od kilku innych, zamierzających lądować na Okęciu, i ostrzelały czekających ludzi. Zginęło kilkadziesiąt osób. Była sroga zima, ciała zebrano i ułożono przy ówczesnej kaplicy św. Antoniego (obecnie w pobliżu stoi kościół parafialny). Przykryte cienką warstwą ziemi przeleżały do wiosny i zostały pochowane na tworzonym wówczas nowym cmentarzu parafialnym jako bezimienne ofiary. Zapewne była to pomyłka pilotów, jakich było wiele podczas wojny, jednak do bardzo niedawna takich tematów się nie poruszało. O wydarzeniu wie sporo osób spośród długoletnich mieszkańców Dąbrówki i okolic. Pani Maria, obecnie 95 -latka, której ze szczegółami opowiadał o tym ktoś z rodziny, sporządziła nawet zestawienie znanych sobie osób, które zostały wówczas ranne lub zabite.

Do tego tematu wrócę przy najbliższej okazji, gdyż jest to bardzo ważny składnik naszej współczesnej, powojennej historii. To trzeba ruszyć, żeby wyjaśnić. A potem zamknąć temat, bo to już tylko historia.

Przeprosiny prezydenta Niemiec

– Chylę czoła przed ofiarami ataku na Wieluń, chylę czoła przed polskimi ofiarami niemieckiej tyranii i proszę o przebaczenie - mówił prezydent Niemiec – Frank-Walter Steinmeier – podczas obchodów 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej w Wieluniu. To dobrze, że przeprosił. Takie przeprosiny można przyjąć. Ostatecznie oprawcy już nie żyją, realia mamy zupełnie inne. Jednak część ofiar, bezpośrednich lub pośrednich świadków jeszcze żyje.

Czas leczy podobno rany, jednak niektóre są tylko lekko zabliźnione. Nie znałem moich obydwu dziadków. Jeden zginął podczas nocnej służby ostatniego dnia obrony Warszawy, tuż przed rozejmem. Drugi został zamordowany przez Gestapo, zabrany z Warszawy na tzw. roboty przymusowe gdzieś w rejonie Wału Pomorskiego. Byłem szereg razy na Pomorzu, w tamtej okolicy. I za każdym razem czułem się, jakbym kiedyś już tam był, jakbym znał te okolice, pojawiały się jakieś dziwne odczucia, jakby strzępy wspomnień. Mam to w sobie do tej pory. Czy to oznacza, że mam nienawidzić Niemców? Bzdura, mam kilkoro dobrych niemieckich znajomych i historia nie stanowi dla nas problemu, przecież to nie oni robili nam krzywdę. Ale jest mi łatwo zrozumieć jedną z uczestniczek Powstania Warszawskiego, która widziała przerażające czyny oprawców niemieckich i po wypowiedzi prezydenta Niemiec stwierdziła: – Przebaczyć? Tak. Ale zapomnieć? Nigdy!. Tego zapomnieć się nie da...

Wróć